piątek, 27 kwietnia 2018

MR G

"MR G"


                                                                                                                            Dla szukających i tych którzy znalazłszy
                                                                                                                            potrafią się dzielić.
                                                                                                                            Dzięki- M i G.



Jacek sam nie wiedział jak to się stało. Najpierw przegapił zjazd z autostrady, potem kombinował, żeby jakoś odnaleźć właściwą drogę i w końcu zagubił się zupełnie. Postanowił jechać przed siebie licząc na to, że natknie się na jakiś motel, przenocuje tam i rano wypytawszy obsługę o drogę trafi na konferencje przed jej rozpoczęciem. Pomyśleć, że przyleciał dzień wcześniej, żeby dobrze odpocząć. Jakieś cztery godziny temu wysiadł z samolotu, wypożyczył auto i mając tylko za zadanie trafić prostą drogą- zabłądził. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek coś podobnego m się zdarzyło. Sam by się z tego śmiał, ale w innej sytuacji. Teraz był na siebie wściekły. Wściekły jak cholera! Jego złość została trochę rozładowana kilkoma błyskającymi punktami. Zabudowania! W końcu. Na dziś wystarczy wrażeń. Kąpiel, wieczorny drink, sen- to było to, czego potrzebował. Światełka zbliżały się opornie, tym bardziej, że silnik samochodu kilka razy się zakrztusił. Wypożyczak- czego można się spodziewać? Jeszcze tego brakuje, żeby i auto zawiodło. Dojechał do pierwszych domów, gdy silnik zamilkł definitywnie. Próbował go jeszcze odpalić, ale nic nie pomagało. Kontrolka paliwa była w porządku, więc widocznie coś z silnikiem a może elektryka? Tak czy owak potrzebny był mechanik.  Auto toczyło się jeszcze powoli, więc zaparkował je przy krawędzi jezdni, wysiadł i ruszył przed siebie. Niedaleko natknął się na jakąś knajpkę i wydała mu się ona najlepszym miejscem na szukanie pomocy. W środku jednak zajęty był tylko jeden stolik. Siedziało przy nim dwóch starszych gości, popijających piwo. Ruszył w ich kierunku, ale wtedy zza baru wyłoniła się młoda kobieta.
-          A jest pan w końcu.
Jego angielski nie był najgorszy, ale wydawało mu się, że coś źle zrozumiał.
-          Proszę? Zresztą nie ważne. Szukam noclegu i dobrego mechanika. Pomoże mi pani?
-          Pokój ma pan przygotowany a o samochodzie musi pan rozmawiać z panem G. Tyle, że dopiero jutro. Zaprowadzić pana do pokoju? Jestem Kate.
-          Wydaje mi się, że zaszła tu pomyłka. Pani oczekuje chyba kogoś innego. Ja tu jestem przez zupełny przypadek. Z noclegu chętnie skorzystam, ale z mechanikiem muszę porozmawiać jeszcze dziś. Bardzo mi zależy. Proszę!
Piwosze jakby dopiero teraz zauważyli jego obecność. Skręcili się obaj na krzesłach i przyglądali mu się ciekawie. Kobieta spokojnie zapytała:
-          Pan jest Jack, prawda? I jest pan cudzoziemcem?
-          Jestem cudzoziemcem. Mam na imię Jacek, co faktycznie u was brzmi -Jack, ale to naprawdę pomyłka. Ja tu zabłądziłem. Muszę jechać do Woodblack na konferencję naukową i dlatego potrzebny mi warsztat samochodowy, bo mój samochód nie chce zapalić.
-          Wszystko się zgadza. Właśnie dla pana uszykowany jest pokój. Zaprowadzę pana i pomogę z bagażami. A jutro z samego rana porozmawia pan z panem G. Dobrze?
Jacek był chyba zbyt zły i zmęczony na tłumaczenie czegokolwiek. Tym bardziej nie miał ochoty dopytywać się czy dobrze rozumie, z kim niby był umówiony na rozmowę. Czy „G” to imię, nazwisko, przezwisko czy może inicjał? Zwalił to jednak na karb zmęczenia i braku osłuchania z językiem. Pomyślał jeszcze tylko czy nie zadzwonić do wypożyczalni z prośbą o nowe auto, ale musiałby na nie czekać w nocy a naprawdę był zmęczony. Zawsze może zadzwonić jutro. Wypożyczalnia na pewno ma sieć współpracujących warsztatów, więc wystarczy odpowiednio rano wstać i załatwi się wszystko bez problemów. Przyniósł sobie z auta podróżną torbę i dał się zaprowadzić na piętro.
Zostawił rzeczy w pokoju i miał się kąpać, ale dziwna rozmowa nie dawała mu spokoju, więc zszedł do baru. Poprosił o drinka. Piwosze zniknęli, więc był tylko on i barmanka.
-          Kate? Mogę tak mówić?
-          Proszę. Będzie mi miło.
-          Moje imię znasz. Chciałem coś wyjaśnić. Bierzesz mnie za kogoś innego. To jakaś pomyłka. Czekacie tu na kogoś innego. Ja trafiłem tu przez zupełny przypadek.
-          Przypadek? Skoro on powiedział, że przyjedziesz to znaczy, że to nie przypadek.
-          Chyba nie rozumiem. Kto to jest on? Ten mechanik? Pan G?
-          Zrozumiesz później.
-          Trochę mnie to wszystko dziwi. Trochę jak w... nędznym horrorze.
-          Czy to strach?
-          No chyba mnie nie zabijecie?
-          Nie, Jack, nie zabijemy cię. Nie musisz się bać.
-          Kamień z serca. O co chodzi z tym panem G?
-          Jak ci to wytłumaczyć? To taki... mądry gość. Czasami przyjeżdżają do niego różni ludzie. Szukają rady, pytają. Tacy z zagranicy także. Zresztą to dziwna miejscowość. Widzisz, mieszka tu kilku rdzennych mieszkańców a reszta to ludzie, którzy od czegoś uciekli. Próbują się odnaleźć. Czasami zostają na dłużej.
-          Ja od niczego nie uciekłem! To zupełny przypadek. I potrzebuję mechanika. To wszystko.
-          Może tak? A może nie?
-          A ty Kate? Jesteś stąd?
-          Nie, nie jestem stąd. Zostałam na dłużej.
-          A czemu tu się znalazłaś?
-          Wymień, chociaż jeden powód, dla którego mam ci to powiedzieć.
-          Nie znasz mnie a jutro zniknę. Będzie dzieliło nas mnóstwo kilometrów, kilka krajów.... Możesz mówić wszystko. Nie jestem w stanie tego użyć. W żaden sposób. Poza tym nie uważasz, że to mi trochę pomoże? Naprawdę czuję się tu trochę nieswojo. Możesz mi zaufać.
-          Oby tak było. Pytasz, co tu robię? Uczę się żyć bez strachu. I bez złych myśli.
-          Nie rozumiem?
-          Kiedyś na skutek tego, że ktoś mi robił krzywdę o mało go nie zabiłam. I siebie także. To ci musi wystarczyć, cudzoziemcze. Idź teraz spać. Wyglądasz na zmęczonego a jutro czeka cię pracowity dzień. Prawda? Nawet sam nie wiesz jak bardzo.
Jacek ostatnie słowa puścił mimo uszu, dokończył drinka i pożegnał się. W pokoju skorzystał z prysznica i zgasił światło. Usnął błyskawicznie.
Rano obudziło go pukanie do drzwi. W szparce zobaczył twarz Kate.
-          Śniadanie masz  na dole. – Czas wstawać. On już czeka na ciebie. Kawa czy herbata?
-          Kawę proszę. Gdzie czeka?
-           U siebie w domu. Wytłumaczę jak trafić. Kawę zaraz podam.
Jacek szybko spakował się, śniadanie połknął prawie w biegu zapijając gorącą kawą i poprosił barmankę o plan drogi do mechanika.
-          Pójdziesz prosto i dopiero za takim rozdartym przez piorun drzewem skręcisz w prawo. Tam już się zorientujesz. A torbę trzeba było zostawić w pokoju.
-          Wolałbym zostawić ją tu, na dole. Zaczyna mi się spieszyć. Dziękuję, że mnie  obudziłaś. Zwykle budzę się sam i to wcześniej. Widocznie byłem bardziej zmęczony niż myślałem.
-          Nadal jesteś.
-          Zmęczony? Ależ nie! Spałem jak zabity. Dziękuję za wszystko! Do zobaczenia później. Wrócę po torbę. Wtedy zapłacę, dobrze?
-          O zapłacie porozmawiasz z nim. Trafisz?
-          Trafię na pewno.
-          Jack?
-          Tak?
-          Tylko nie zdenerwuj go. Czasami łatwo się irytuje. Bądź miły, dobrze?
-          Będę mamusiu. Obiecuje. Do zobaczenia później. Aha! To imię?
-          Raczej inicjał.
-          Od?
-          Niektórzy mówią czasami do niego Dobry. Ale on tego nie lubi. Wystarczy: pan G.
-          Ok. Niech tak będzie. Do zobaczenia, Kate.
Szybkim krokiem dotarł do drzewa. Faktycznie, olbrzym rozdarty był na dwie połowy, ale co dziwne, mimo potężnego okopcenia nadal był zielony. Uliczka, w której  spodziewał się znaleźć szyld zakładu mechanicznego zupełnie go zaskoczyła. Rząd niskich ogrodzeń z takimi samymi mini- furteczkami, ogródeczki, rabatki, ale ani śladu warsztatu. Jacek przez moment zastanowił się czy aby znowu nie zabłądził, ale tutaj zupełnie nie było takiej możliwości! Miał się wracać do drzewa, ale coś zatrzymało go przy jednej z małych furtek. Otworzył ją i zanim skojarzył zagłębił się w tunel z pnących się winogron. Minął dom i za nim zobaczył starszego niskiego człowieka pielęgnującego jakieś rośliny.
-          Dzień dobry. Szukam mechanika samochodowego. Mógłby mi pan pomóc?
-          O Jack? Mechanika mówisz? A do czego?
-          Skąd pan wie jak mam na imię?
-          Bo czekam na ciebie.
-          Na mnie? Pan G? Świetnie! Zepsuł mi się samochód a muszę być dziś najpóźniej koło 15 w Woodblack.
-          Obawiam się, że to nie możliwe.
-          Czemu?
-          Siadaj Jack, o tu na tym krześle obok mnie. Pogadamy chwilę.
-          Przykro mi, ale nie mam czasu. Muszę znaleźć mechanika.
-          Tu nie mam takiej osoby.
-          W takim razie nie przeszkadzam panu.
-          Siadaj Jack, proszę. Powiedz mi, co zrobisz?
-          Zadzwonię do wypożyczalni i podeślą mi inny samochód.
-          Obawiam się, że nie.
-          Dlaczego?
-          Spróbuj.
Jacek wyciągnął z kieszeni telefon i dokumenty samochodu. Wystukał na klawiaturze numer wypożyczalni i przystawił telefon do ucha. Po pierwszym sygnale nagle wszystko ucichło. Popatrzył na wyświetlacz telefonu.
-          Co jest do cholery? Brak zasięgu? Przecież przed chwilą wszystko było w porządku.
-          Widzisz Jack? Mówiłem Ci, że się nie uda.
-          Nic nie rozumiem. Jest tu jakiś transport? Autobus?
Stary człowiek rozparł się wygodnie na fotelu.
-          Usiądź. Ja faktycznie naprawiam różne rzeczy. Czasami. Mam dla ciebie propozycje. Naprawię także twój samochód.
-          Świetnie! To chodźmy.
-          Zaraz. Mam pewien warunek.
-          Warunek, jaki?
-          Chodzi o zapłatę.
-          Nie ma żadnego problemu. Gotówka?
-          Właśnie nie. Wykopiesz mi dół.
-          Proszę? Że co?
-          Wykopiesz mi dół w zamian za naprawę auta i za nocleg. To jedyny, ale niepodważalny warunek. Im szybciej to zrobisz tym szybciej odjedziesz. Inaczej nie wydostaniesz się stąd. Uwierz mi.
-          Ależ ja nie mam ubrania, narzędzi. Zresztą zapłacę ludziom i wykopią panu taki dół, że zobaczy pan fundament wielkiego muru.
-          Nie. To ty musisz wykopać ten dół. Tylko sam. Osobiście. Czas ucieka.
Jacek jeszcze raz rozpaczliwie spojrzał na telefon. Bez zmian- brak zasięgu. Stary człowiek nie żartował.
-          Gdzie ma być ten dół?
-          Chodź pokaże ci.
Poszli razem w głąb ogrodu. Dół miał być długi na ponad dwa metry, szeroki i głęboki na metr.
-          To chyba niezbyt trudne zadanie? Zresztą to zależy tylko od Ciebie. Chodź przebierzesz się i dam ci łopatę.
-          Jak grób ten dół. Ale dobrze. Wie pan gdzie stoi mój samochód? Góra cztery godziny i dół będzie gotów, więc proszę się nim zająć od razu, dobrze?
-          Zajmę się nim- uwierz mi. A za trzy godziny wrócę. Jeśli nie będziesz kończył to coś ci się zapytam Dobrze? Teraz nie przeszkadzam.
Jacek przebrał się szybko i w oznaczonym miejscy wbił mocno łopatę w ziemię.
Wydawało mu się, że pod trawą znajdzie miękką ziemię i praca pójdzie szybko. Kiedy po trzech godzinach odwiedził go gospodarz udało się zaledwie zerwać darń i naruszyć twardą, czarną warstwę pod nią.
-          Jak praca?
-          Co tu jest pod spodem? Asfalt? Żużel? Potrzebuję kilofa.
-          Niestety, musisz sobie radzić bez niego. Nie ma tu innych narzędzi. Myślę, że pod tą warstwą będzie lepiej. Musisz się bardziej starać, jeśli chcesz zdążyć na tą swoją konferencję.
-          Staram się jak mogę!
-          W takim razie nie przeszkadzam. Wpadnę później.
Faktycznie pod warstwą ubitej czarnej masy było....inaczej. Glina. Łopata za nic nie chciała wbijać się w to świństwo a jeśli już to odrywał się tylko malutki kawałek. Ręce Jacka zaczynały piec a ramiona powoli tracić siłę. Przy następnej wizycie stał już w dole po kolana.
-          Idzie lepiej? – staruszek wyraźnie się ucieszył.
-          Wątpię. Może pojadę na otwarcie a później dokończę?
-          Umowa to umowa. Rzecz święta. Nie uważasz?
-          Uważam, ale to naprawdę ważna sprawa.
-          Tak myślisz?
-          Przypominam, że przyleciałem tu dwa tysiące kilometrów! Chyba raczej nie po to, żeby kopać dół, więc wydawać by się mogło, że to ważna sprawa!
-          Po co ta złość? Usiądę tu koło ciebie, będzie ci raźniej i praca pójdzie szybciej. Co ty na to?
-          Wolałbym, żeby zajął się pan moim samochodem.
-          Spokojnie. Zdążymy. A miałem cię o coś zapytać Pamiętasz?
-          Pamiętam. O co chodzi?
-          Jak myślisz, co teraz robisz?
-          Co robię? Marnuję czas! Oto, co robię!
-          A wiesz, że się z tobą zgadzam! Tak Jack marnujesz czas. Ile masz lat?
-          Prawie czterdzieści.
-          Widzisz? Zmarnowałeś tyle lat.
-          Proszę? O czym pan mówi? Jakich lat? Teraz marnuje czas, kopiąc ten dół!
-          Jesteś zły? Widzisz? Ja też jestem na marnowanie czasu. To poniekąd mój czas.
-          Nie rozumiem pana. W ogóle.
-          Nie rozumiesz? A Natalia?
Jacek wyprostował się gwałtownie a dłonie aż zbielały na stylisku łopaty.
-          Boże! Skąd pan wie o Natali? Co tu się dzieje do cholery? Kim pan jest?
-          Mówią na mnie G, przecież wiesz. A bogów w to nie mieszaj. To sprawa między nami. Tylko.
-          Skąd pan wie o Natali? Nikomu nic nie mówiłem, nikogo tu nie znam. O co tu chodzi?
-          Może umiem czytać w myślach? Czemu ją oszukujesz?
-          Nie oszukuję jej. Właśnie ja jej nie oszukuje.
-          Ona chce być z tobą. Kocha cię. I wiem, że ty ją także.
-          Wszystko pan wie? To pewnie też to, że ona ma dwadzieścia lat a ja? Dwa razy tyle.
-          I co z tego?
-          Co z tego? Za piętnaście lat ja będę dziadkiem a ona? Chcę jej oszczędzić widoku stetryczałego starego człowieka. A sobie bólu patrzenia jak ode mnie odchodzi. Przerabiałem już podobne sytuacje. To dla jej dobra.
-          Skąd wiesz, że masz tyle czasu?
-           Proszę?
-          Ludzie mają skłonność do planowania rzeczy nie przewidywalnych. Nie uważasz? Skąd się to w was bierze? Mówisz piętnaście lat.... Mnóstwo czasu, żeby kogoś kochać... Myślisz, że nie warto? Albo inaczej: myślisz, że warto zmarnować tyle czasu? A oprócz tego zmarnować taką miłość? Wiesz, jakie to rzadkie uczucie? Bez wyrachowania, kalkulacji, wygody. Na przekór wszystkiemu i wszystkim. Nie rozumiesz jaki dar dostajesz? Jakie poświęcenie? Iluż ludzi chciałoby mieć choćby namiastkę tego co ty odrzucasz. Chcesz to wszystko przekreślić, bo czegoś się obawiasz? Egoizm? Tak mam to rozumieć?
-          A może pan sobie rozumieć jak pan chce....
-          Kop Jack, kop. Nie przerywaj. Niedługo będzie zmierzchać a do końca pracy jeszcze sporo czasu. Faktycznie gdybyś miał narzędzia byłoby prościej. Gdyby można było  wykorzystywać je do osiągania celu? Nie marnować czasu, energii, uczuć..... Pomyśl o tym trochę. Zostawię cię samego. Albo wiesz, co? Zostaw to kopanie. Ten dół, tak naprawdę do niczego mi nie jest potrzebny. I innym także. Chcesz być takim dołem? O tym pomyśl. To ostatnia chwila.
-          Nie rozumiem? O co panu chodzi?
-          Czasami mam już dość wskazywania takim jak ty drogi. Próbuję ratować w was to, co najpiękniejsze i to, co tak z siebie systematycznie wykorzeniacie. Tyle razy obiecywałem sobie, że to ostatni raz, że już nigdy więcej. Myśl człowieku! I ratuj siebie i Natalie także. Nie marnujcie czasu. Cieszcie się nim, bo naprawdę nie macie go zbyt wiele. Jestem zmęczony a jutro mam pracowity dzień. Idę spać. Zrobisz, co zechcesz. A za dół przepraszam, To ten cholerny symbolizm. Nauczyłem się od ludzi. Ciągle się nim teraz posługuje, bo niektórzy nijak nie są w stanie zrozumieć najprostszych rzeczy. A tak to jakoś dociera. A ten dół... sam powiedziałeś: jak grób. Może coś w nim pogrzebiesz? Może? Jak myślisz? Ależ się rozgadałem. To też muszę ukrócić. Cóż... dobrej nocy Jack.
Jacek został sam nie wiedząc, co robić. Stał tak po pas w rowie, z plątaniną myśli w głowie. Z furią wbił łopatę w glinę. Mocno, nie patrząc na pękające pęcherze. I jeszcze raz i jeszcze....



Rano obudził się sam. Kate już przygotowywała śniadanie. Zjadł w milczeniu. Nie zadawała pytań, choć widział jej ciekawość. Zaraz po śniadaniu pognał do domu G. Drzwi nikt nie otwierał, więc obszedł dom licząc, że tak jak wczoraj zastanie gospodarza w ogrodzie. Niestety tu także go nie było. Obrócił się zdezorientowany dookoła siebie, czegoś mu tu brakowało... Właśnie! Zniknęła kupa ziemi i gliny, którą wyrzucił z dołu. Podszedł bliżej i ze zdumieniem stwierdził, że po dole nie ma śladu! Najmniejszego! Trawa rosła tak jakby nigdy, nikt jej nawet nie deptał! Tego już było za dużo. Jacek wrócił do baru gdzie został natychmiast przyszpilony spojrzeniem kobiety.
-          Co chcesz wiedzieć Kate? Co robiłem? I tak nie uwierzysz. Muszę się dziś rozmówić z tym waszym panem G.
-          Dziś nie będzie tu dostępny.
-          Jak to nie będzie dostępny? Co to w ogóle znaczy- dostępny? Nic mi nie mówił!
-          Zawsze w soboty jest bardzo zajęty i w niedzielę też. Święte dni.
-          Święte dni? A mój samochód?
-          Dobry powiedział, że jest zreperowany.
-          Co za wariactwo! W każdym razie podziękuj mu.
-          Podziękuje. Wszyscy mu dziękują.
-          Jacy wszyscy? Znowu zagadki? Co to jest? Wioska szaradzistów? Zostawiam tu moją wizytówkę. W razie gdyby trzeba było za coś zapłacić- znajdzie mnie.
-          On cię nie będzie szukał. Widuje ludzi osobiście tylko raz, czasami dwa, no chyba, że ktoś tu zostaje.
-          O to raczej wykluczone. Te dwa dni wystarczą mi na długo.
-          Amen.
-          Kate! Proszę, chociaż ty nie zaczynaj. Dziękuje ci za wszystko i życzę, żebyś odnalazła swój spokój. Musze jechać.
-          Dobrej drogi. Uważaj na siebie cudzoziemcze.
Jacek zarzucił torbę na ramię i wyszedł z baru. Auto stało w tym samym miejscu, w którym je zostawił. Wydawało się w ogóle nie ruszane, ale przy pierwszym przekręceniu kluczyka silnik chętnie zamruczał.
Kate nie zmieniła pozycji, nadal wpatrywała się w drzwi  jakby wiedziała, że jeszcze coś nastąpi. Faktycznie po chwili jeszcze raz pojawił się podróżny.
-          Zapomniałeś czegoś?
-          Przekaż mu... Nie rozumiem tego wszystkiego ale przekaż, że nie będę dołem. Zrobisz to?
-          Zrobię. Powiem mu. Nie będziesz dołem – tak?
-          Nie będę. Żegnaj Kate.
Drzwi zamknęły się ponownie. Kobieta już do nich a może do siebie powiedziała:
- Do zobaczenia cudzoziemcze. Przecież jeszcze się spotkamy. Minie wiele lat, ale spotkamy się na pewno. A teraz wracaj do niej- ona przecież czeka. Tak bardzo na ciebie czeka. 
 




                                                                                                                                                 Sierpień 2004r.
                                                                                                                                                          U.K.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Howerla

 Nie śniła mi sie Howerla I nie śnił mi sie Pikuj Nie śniło mi sie brodzenie w chmurach ani rosa płaczącą na butach. Nie śniły mi sie skręco...