piątek, 27 kwietnia 2018

WYBÓR

"WYBÓR"
                                              
                                                                                                                                               Reni, Darkowi, Dankowi...




                                                                                                                       „DU FRAGST MICH, KIND, WAS LIEBIE IST?
                                                                                                                        EIN STERN IN EINEN HAUFEN MIST“
                                                                                                                                                                                     H.MANN


To dziwna historia. Chociaż nie. Dziwaczna raczej. Czemu? Bo nie do końca potrafię ją zrozumieć. Może, dlatego ją opowiadam? Może ktoś inny zrozumie więcej niż ja? Od czego zacząć? To trudne, bo to opowieść o jednym z moich najlepszych przyjaciół. Danielu. Znaliśmy się od podstawówki. Jaki był? Nigdy nie gadaliśmy o jego dzieciństwie, ale myślę, że było... takie sobie. Zawsze wydawał się być twardy, ale my, przyjaciele wiedzieliśmy, że był wrażliwy. Może nawet za bardzo? Po szkole każdy poszedł własną ścieżką, ale zawsze byliśmy w kontakcie. Inne studia, inne miasta. Spotykaliśmy się jednak starą paczką. Imieniny, święta, wesela, chrzciny. Normalka. Jeździliśmy razem w góry, na narty. Piliśmy wódkę, wino, piwo. Towarzysko i nierzadko na umór. Daniel zawsze opijał się na wesoło, choć zawsze groził, że kiedyś się rozpłacze. Jednak przy każdym następnym spotkaniu mówił: „jeszcze nie dziś”.
Przyzwyczailiśmy się do jego komicznego pesymizmu. Taki kłapouch z Puchatka. Jego postrzeganie świata tak inne od naszego było intrygujące. Danek potrafił dostrzec to, czego reszta ludzi nawet nie podejrzewała. Zmienił się dopiero, kiedy poznał Nan. Tryskał energią, radością, snuł plany. Ja pracowałem wtedy w Olimpiadach Specjalnych. Cały czas w samolocie, w hotelach. Wpadałem do kraju na chwilę żeby przede wszystkim nacieszyć się swoją rodziną. Ale przy którejś wizycie wpadłem, także do niego. Mogliśmy się nie widzieć z pięć lat a zawsze gadaliśmy tak jakby ostatnie spotkanie było wczoraj. Tym razem tak nie było. Wyglądał jak siedem nieszczęść.
-          Co jest? Danek?
-          Nic. Co ma być?
-          Stary! Masz mnie za głupka? Zachowujesz się jak chory człowiek. Gadasz ze mną tak, że aż mnie szczyka! Mów! Do cholery!
-          Nan. Odeszła.
-          Kiedy?
-          Pół roku.
-          Pół roku? I tak Cię trzyma? Ciebie? No wiesz.... Czemu?
-          To moja wina. Ja ją zostawiłem.
-          No to zadzwoń do niej.
-          Nie mogę.
-          Danek! Coś mnie wkręcasz. Widziałem na stoliczku stoją kosmetyki. Kobiece. W łazience też.
-          Jej.
-          Żartujesz? Pół roku i tego nie sprzątnąłeś? Ty? Takie sztuki z powodu głupiej baby?
-          Nan nie była głupia!
-          Ok. Nie była. Coś to zmienia?
Pojeździłem na nim trochę. Wydawało mi się, że coś do niego dotarło. Byłem zresztą tego pewny, bo przecież nie docierało do mnie, że można tak się rozkleić z takiego powodu.
Minął prawie rok. Nie widziałem Daniela ani razu. Wszystkie nasze imprezy kolidowały z jakimiś jego planami. Zdarza się. Zadzwoniła do mnie Reni. Żona Dara – kumpla ze studiów.
-          Musisz przyjechać!
-          Co się stało?
-          Właśnie nie wiemy, co się stało. Próbujemy skontaktować się z Dankiem.
-          I co?
-          I nic właśnie! Unika nas! Siedzi na zwolnieniu lekarskim. Nie wychodzi z domu. Nie odbiera telefonów. Nie wiemy, co robić? Ty zawsze miałeś z nim najlepszy kontakt. Proszę! Może ciebie posłucha. Może jakiś lekarz...
-          Reni. Jestem w Londynie. Urwę się dopiero pojutrze. Na dwa dni. Dziś rezerwuje bilet. Ok?
-          Dzięki!

Zastałem dziwną sytuację. Faktycznie nie można było się skontaktować z Dankiem. Drzwi zamknięte, nikt nie reaguje na pukanie, dzwonienie. Popytałem sąsiadów. Ponoć późnym wieczorem Daniel wychodzi od czasu do czasu, chyba do sklepu. Postanowiłem go upilnować. Fart? Znak od Boga? Jak zwał tak zwał, grunt, że go dorwałem. Wyglądał jak... Nie umiem opisać. Stary, zmęczony człowiek. Blady, wychudzony. Nie pozwoliłem mu wyjść. Wepchnąłem go do mieszkania. Nie stawiał oporu. Popatrzył na mnie smutno i cofnął się do kuchni. Poszedłem za nim. Siedział przy stole, na którym stało zdjęcie Nan a obok leżała tabliczka czekolady. Siadłem obok.
-          Danek? Co się dzieje?
-          Nie chce mi się żyć.
-          Przestań! Co się dzieje? Co sobie robisz?
-          Nie umiem żyć bez Nan...
-          Przestań! Człowieku! Trzeba żyć! Rozumiesz?
-          Nie. Nie rozumiem Nie trzeba. Można. A ja nie chcę. Mam wszystkiego dość! To już nie jest życie!
-          Danek! Tak nie można! Masz nas! My się nie liczymy?
-          Liczycie się! Tylko wszyscy macie rodziny. Wszyscy kochacie. Mam was truć swoim jadem?
-          Od tego jesteśmy! Człowieku! Nie pozwolimy ci! Poczekaj!
Zadzwoniłem do Reni. Powiedziała, że zaraz przyjadą. Siadłem z nim przy stole i patrzyłem jak dorosły człowiek płacze.
-          Przestań! Proszę! Zobaczysz. Poradzimy sobie. Już tu jedzie paczka. Nie będziesz sam. Będzie ok. Rozumiesz?- wziąłem do ręki czekoladę- chcesz kawałek?
-          Zostaw. To od niej.
-          Kiedy ci ją dała? Była tu?
-          Tak. Dwa lata temu.
-          Zwariowałeś! Danek! Wyrzuć to wszystko! Te zdjęcia, te cholerne kosmetyki i tą pieprzoną czekoladę! Tak nie można.
-          Można. Ja mogę. Chcę.
-          Boże! A nie możesz z nią pogadać? Jechać do niej?
-          Nie mogę.
-          Czemu?
-          Próbowałem. Ona ma kogoś. I wyjechała.
-          Gdzie?
-          Do Szwecji.
-          No i ok! Przecież są inne kobiety! Piękniejsze, mądrzejsze, lepsze!
-          Być może. Ale Nan jest jedyna. Rozumiesz to? Pamiętasz strach przed egzaminami? Pamiętasz ten ucisk w brzuchu? Im bliżej tym, mocniej? Aż do bólu? Pomnóż to przez tysiąc jednostek czasu i natężenia! Potrafisz to zrozumieć? Tak boli życie bez niej!
Nie potrafiłem z nim rozmawiać. Z ulgą usłyszałem otwieranie drzwi. Przyjechali prawie wszyscy. Zebraliśmy Danka prawie siłą. Reni i Dar mieli go przenocować a jutro z samego rana mieli uderzyć do lekarza. Ja późną nocą wróciłem do domu a po 14 siedziałem już w samolocie do Londynu. W tamtym okresie kontaktowałem się z przyjaciółmi prawie codziennie. Danek po rozpoznaniu jakiejś tam depresji został skierowany na leczenie. Ponoć jego stan poprawiał się z dnia na dzień. Po dwóch miesiącach wrócił do domu na stałe. Rozmawialiśmy przez telefon kilka razy. Wydawało mi się, że jest po wszystkim. Znowu minął jakiś czas i dostałem od niego maila. Prosił, żebym przy jakiejś okazji wpadł do niego. Obiecałem, że niedługo będę dłużej w Moskwie, więc wpadnę. Ucieszył się i zapowiedział wycieczkę.
Odnalazłem go faktycznie w lepszej formie. Czekał już na mnie przed domem. Nawet się uśmiechał. Pojechaliśmy na zapowiedzianą wycieczkę. Gdzie? Do wariatkowa! Tam gdzie się leczył. Łaziliśmy po parku wśród dziwnych... pensjonariuszy i gadaliśmy o bzdurach. Chociaż? Wtedy nie zrozumiałem tej rozmowy. Pamiętam szczególnie ten fragment, kiedy mnie zapytał:
-          Pamiętasz, kim chciałeś być w życiu? W szkole?
-          Aktorem. Pamiętam.
-          No i co?
-          Co co? Przecież wiesz.
-          Jesteś szczęśliwy?
-          Danek? Co to za pytania? Myślę, że jestem.
-          A gdybyś mógł być aktorem. Takim jak chciałeś być. Takim Robertem de Niro.
-          To co?
-          To byłbyś szczęśliwy?
-          A ja wiem? Teraz inaczej na to patrzę. Teraz mam dom, rodzinę.
-          Gdybyś mógł wybrać! Nic nie tracić z życia osobistego, może nawet zyskać? To, co? Chciałbyś nim być?
-          Wiesz, co? Zupełnie nie wiem, o co ci chodzi? No chyba chciałbym. Po co te pytania? To już przesądzone. Jestem, kim jestem. I tyle.
-          Popatrz na tych ludzi. Część z nich jest szczęśliwa, wiesz? Są tu, generałowie, aktorzy, istoty z innych planet. Ciekawe, prawda?
-          Co w tym ciekawego?
-          Ano to, że ty nie zostaniesz Robertem de Niro a oni mogą. Rozumiesz? Są, kim chcą być i wtedy są szczęśliwi. A my leczymy ich, zabieramy na siłę to, co dla nich jest takie ważne. Czy to nie dziwne?
-          Danek. Nie wiem. Oni są chorzy.
-          Tak, są chorzy. Bo my jesteśmy zdrowi? Może oni chcą być chorymi? Decydujemy za nich?
-          Stary! Ja się uważam za zdrowego. Jestem taki jak... większość. Jak ty. O co Ci chodzi?
-          O nic. Tak tylko gadamy. Prawda?
Reszta dnia upłynęła miło, ale było już jakoś... inaczej.

Minął kolejny okres. Coś koło roku. Spotkaliśmy się ze dwa razy w tym czasie, telefonowaliśmy do siebie, pisaliśmy maile. Było... normalnie. Chyba. Tylko Reni nadal utrzymywała, że coś się dzieje. Jak mi kiedyś powiedziała „ On ma w oczach ból całego świata”. Ja tego nie widziałem. Wydawało mi się, że wszystko jest w porządku. Danek wrócił do pracy, chodził na sesje terapeutyczne, ponoć nawet zaczął się spotykać z jakąś kobietą. Był jakiś... inny, ale każdy z nas się zmienia.
Któregoś wieczora dostałem kolejnego maila:
Witaj!
Przeczytaj, bo znalazłem ciekawą myśl:
„ Nie wierz w cokolwiek tylko, dlatego, że o tym słyszałeś.
Nie wierz w coś tylko, dlatego, że to starodawna tradycja.
Nie wierz w coś tylko, dlatego, że jest to zapisane w świętych księgach.
Nie wierz w coś tylko, dlatego, że uwierzyło w to wielu ludzi.
Nie wierz w coś tylko, dlatego, że powiedzieli to nauczyciele.
Wierz tylko w to, co jest prawdą w twoim sercu i umyśle.”

 Niezłe! Prawda- w twoim sercu i umyśle! Reszta może okazać się kłamstwem, złudą?
To ponoć Budda powiedział. Fajnie byłoby znaleźć w sobie taką prawdę! Ty znalazłeś! Zazdroszczę Ci jak cholera!
Odezwę się za jakiś czas, bo jadę na delegację. Do Stanów! Czujesz? Hoollywooooood!
Do lepszego czasu! Cze!”

Treść jak to Danek. Tak wiele powiedziane a zarazem... nic? Ucieszyłem się w każdym razie, że jedzie do tych Stanów. Teraz już byłem pewny, że wszystko się ułoży. Co jakiś czas dostawałem od niego maile. Że fajnie, ciekawie, interesująco. Ja także do niego pisałem, ale nie odpowiadał a jeśli, to jakoś tak... obco, bez sensu. Kładłem to jednak na karb, zmiany otoczenia.
Po pewnym czasie zadzwoniła Reni. Do nich też wysyłał dziwne maile a telefonów nie odbierał. Umówiliśmy się, że sprawdzą przez jego firmę, co się dzieje. Już następnego dnia dostałem wiadomość. Delegacja trwała niecałe dwa tygodnie! I po niej Danek zniknął! Czyli ponad trzy miesiące temu! W domu go chyba nie było, tak przynajmniej mówili sąsiedzi. W szpitalu też nikt nic nie wiedział. Zadzwoniono nawet do Nan do Szwecji, ale też bez skutku. Obiecałem, że jak najszybciej wracam. Odwołałem spotkania narażając się szefowi, zarezerwowałem bilet i zacząłem się pakować. Znowu ktoś zadzwonił. Nie znałem numeru.
-          Dzień dobry. Mówi Nan. Pamiętasz jeszcze?
-          Pewnie, że tak! Co się stało?
-          To ja się chciałam zapytać, co się dzieje?
-          Sam nie wiem. Danek zniknął.
-          Jak to?
-          Nan. Nic nie wiem. Jestem w Helsinkach. Za cztery godziny lecę do kraju.
-          A... czy ja mogłabym lecieć z Tobą? Ze Sztokholmu?
-          Oczywiście! Zaraz zmienię rezerwację i dam Ci znak, co i jak.
-          Dziękuję ci bardzo.
Nan nie wiele się zmieniła, mimo, że minęło trochę czasu. Nadal była piękna. W samolocie rozmowa się nie kleiła. Tłumaczyłem jej trochę, co się działo w międzyczasie, ale chyba trochę niedowierzała. Dopiero po opowieści z czekoladą coś się w niej pękło. Odwróciła się do okna i do końca podróży milczała. Wydawało mi się przez chwilę, że płakała, ale chyba tylko mi się wydawało. Na lotnisku odebrała nas moja żona z dziećmi. W dalszym ciągu nic się nie zmieniło. Obdzwoniono wszystkie szpitale, bez skutku. Pojechaliśmy do domu, zostawiłem ciuchy, pościskałem się z maluchami i w drogę. W samochodzie Nan nadal milczała a ja przez telefon sprawdzałem nowości. Nic. Bez zmian. Pomyślałem, że nie ma, na co czekać i trzeba zawiadomić policję. Musiałem sprawdzić jeszcze tylko jedną sprawę. Pod domem Danka byliśmy wieczorem. Wyciągnąłem z bagażnika duży śrubokręt. W oknach nie było widać, żadnych świateł, żadnego ruchu. Zapukałem do drzwi, Nan nacisnęła klamkę. Drzwi nie ustąpiły. Wsadziłem śrubokręt w szparę koło zamka i naparłem na niego całym ciężarem. Za drugim razem, zamek ustąpił i drzwi odskoczyły. Uderzył w nas fetor. Właśnie tego się bałem. Nan oparła się o mnie. Zapaliłem światło w korytarzu, kurz, bałagan. Pokój. To samo. Poczułem na łokciu rękę Nan a zza pleców  jej głos.
-          Boże! Moje zdjęcia, kosmetyki. Wszystko zostawił. Tak jakbym wczoraj... O Boże! Boję się.
Wypchnąłem ją z pokoju i sprawdziłem dwa następne, otwierając przy okazji okna. Nan chodziła za mną jak małe dziecko. Weszliśmy do kuchni. O coś się potknąłem. W żołądku mi coś zaskowyczało ze strachu. Zapaliłem światło. Nan krzyknęła. Na podłodze wśród różnych śmieci zobaczyłem Danka. Wyglądał jak... sam nie wiem, co? Pół leżąc, pół siedząc z głową wtuloną w rant szafki, nie ogolony, brudny....Nan trzymała mnie kurczowo za łokieć nie pozwalając mi się ruszyć. Odwróciłem się do niej żeby uwolnić swoją rękę i usłyszałem jej cichy szept:
-          Jezu! On żyje! Rusza się! Naprawdę!- faktycznie, Danek poruszył się
nieznacznie. Odsunąłem Nan gwałtownie i opadłem na kolana obok niego. Oddychał. Żył.
-          Dzwoń po pogotowie. Słyszysz? Nan! Dzwoń. Telefon jest w pokoju- drgnęła jak
obudzona z głębokiego snu  i wybiegła z kuchni.
Złapałem Danka za ramiona i próbowałem go jakoś posadzić. Głowa leciała mu na boki a przez ubranie czułem, jaki jest chudy.
-          Danek! Obudź się proszę! Danek! Słyszysz mnie?
-          Może wodą?- to już była Nan- zaraz przyjadą.
Nabrała w jakiś garnek wody i zaczęła delikatnie kropić go po twarzy i po spękanych ustach. Daniel drgnął. Powoli otworzył oczy. Patrzył na nas, na mnie.
-          Danek? Jak się czujesz? –zadawałem pytania, ale jego oczy były takie nieobecne.
Nagle poruszył się gwałtownie jak gdyby chciał wstać. Schylił głowę i rękami zaczął czegoś szukać po podłodze. Mówiliśmy cały czas do niego, ja i Nan ale jego interesowała wyłącznie podłoga. Prawie z pod siebie wyszarpnął małą skórzaną ramkę ze zdjęciem. Złapał ją kurczowo popatrzył na nią, uśmiechnął się i przycisnął do siebie.
-          Danuś. Co tam masz? Pokaż? – próbowałem zobaczyć, co jest na zdjęciu, ale trzymał
ją tak mocno, że nie byłem w stanie. Poza tym uśmiech zniknął z jego twarzy a z gardła zaczął wydobywać się jakiś dziwny, groźny dźwięk.
-          Nie szarp go. To moje zdjęcie. Puść mnie do niego.- Wstałem a Nan klęknęła na przeciw niego. Delikatnie dotknęła jego twarzy.
-          Danuś. To ja Nan. Zobacz jestem. Obok Ciebie. Widzisz? I nigdzie już nie jadę. Przyjechałam do Ciebie. Popatrz! Danuś! Jestem przy Tobie. Tylko oprzytomniej! Danuś! Słyszysz?
Patrzył na nią tak jak małe dziecko patrzy na coś pięknego, kolorowego. Na coś, co mu się podoba, ale czego kompletnie nie rozumie. Wtedy zrozumiałem. Nie poznawał jej. I mnie także. Chwilę później przyjechała karetka.

Ot i cała opowieść. O wyborze. O prawdzie w sercu i umyśle, czyli o szczęściu. Czemu? Bo może faktycznie jest teraz szczęśliwy? Mówiłem, że sam nie do końca wszystko tu rozumiem. Wiem tylko, że Danek ma dobrych przyjaciół, bo sam był dobrym przyjacielem. Załatwiliśmy mu bardzo dobry ośrodek, ze świetną opieką. Często u niego bywamy. Nie poznaje nas, ale zawsze jest uśmiechnięty. Chyba, że ktoś próbowałby mu zabrać zdjęcie w skórzanej ramce. A Nan? Wróciła do Szwecji.
Bo, przecież dobrze jest mieć gdzie wrócić.
Prawda?



                                                                                                                                                                                            Marzec 2004.


                              
  •  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Howerla

 Nie śniła mi sie Howerla I nie śnił mi sie Pikuj Nie śniło mi sie brodzenie w chmurach ani rosa płaczącą na butach. Nie śniły mi sie skręco...