Ernestowi H. i miastu Kłodzku.
Kiedy przyszła,
spał. Może drzemał? Był zmęczony, bo czekał na nią już drugą noc. Na razie
skradała się cichutko, oszukiwała go cichym szelestem zgranym z bębnieniem
deszczu o dach. Przewrócił się na drugi bok i dał się uśpić tą zwodniczą
muzyką. Obudziło go łomotanie w drzwi. Coraz mocniejsze, natrętne. Potem
dopiero usłyszał szum. Narastał, więc już wiedział, że czeka go długa noc.
Wiele razy już przychodziła, o różnych porach dnia i nocy. Zabezpieczał dom i
to wystarczało. Starzy ludzie dawno temu opowiadali, że gdy kiedyś przychodziła
to zabierała wszystko i wszystkich. Ale to było wtedy, gdy on sam był małym
chłopcem i słuchał tych opowieści jak bajek. Teraz sam jest stary, ale nie
opowiada dzieciom takich historii. Może, dlatego, że nie ma komu? Wczoraj nawet
włączył radio, był bardzo ciekawy czy cos powiedzą? Czy też wiedzą, że jest
blisko? Wiedzieli. Ostrzegali też, że tym razem jest wyjątkowo groźna. On
mówił-głodna. Czuł to, zawsze sam wyczuwał czas. Nie musiał patrzeć na nic,
słuchać ludzi ani radia, wyczuwał ją zawsze, w powietrzu, przez skórę, jakimś
dziwnym zmysłem. Przygotowywał się starannie i zawsze wychodził obronną ręką.
Skoro teraz nawet w radio mówili to przyłożył się szczególnie. Nie ufał tym z
odbiornika, ale faktycznie wyczuwał jakieś szczególny niepokój. Musiała być
strasznie głodna. A może to jednak starość? Tracił siłę, wzrok, węch, więc i
pewnie wyczucie też. Ale był zbyt stary, zbyt uparty, żeby odpuścić,
zlekceważyć. Usiadł na łóżku. Łomot i szum narastał. Nie pamiętał takich
odgłosów, widać jednak nie kłamali. Parę dni temu przyjechali tu jacyś ludzie z
wioski. Mówili, że niebezpieczeństwo, że ewakuacja i takie tam. Skłamał ich, że
niedługo przyjedzie po niego syn. Że musi naszykować rzeczy do zabrania i,że
nie ma dla nich czasu. Dali mu coś do podpisania, nawet nie czytał. Co oni
mogli wiedzieć o niej? Wszyscy byli w wieku jego wnuka, więc, o czym mieli
pojęcie? Na pewno nie o niej! Nie o jej sile, przebiegłości, bezwzględności.
Znał ją jak zły szeląg. Wszystkie jej wybiegi, pułapki, oszustwa. Nie raz
widział, jak udaje, że się cofa, że straciła siły, że ma dosyć a potem wracała,
z zaskoczenia licząc, że on da się zwieść. Zawsze ją przechytrzył! I teraz też
da jej radę! Czuł się bezpieczny, zabezpieczył drzwi, okna, solidnie, dechami,
pakułami, zasmołował. Już przedwczoraj wstał skoro świt i po śniadanku w
strugach deszczu przygotował deski, każdą oglądał starannie a potem szczelnie
przybijał do futryn. Było w nich już tyle dziur. Kalendarz pisany dziurawym
brajlem. Potem poutykał wszystkie inne szpary tłustymi szmatami a na końcu, nie
spiesząc się pomalował wszystko grubą warstwą gorącej smoły. Dom z daleka
wyglądał dziwacznie- do piętra pocięty szachownicą jasnego muru i ciemnych
plam. Stary uśmiechnął się do siebie smutno- kiedyś było tu więcej takich
domów, ale wszyscy pouciekali. Wioska zawsze była narażona. Co prawda w
ostatnich latach przychodziła częściej, ale nie była bardzo głodna, nie
krzywdziła ludzi tylko niszczyła zasiewy, plony, zagrody. Czasami zabijała
zwierzęta. Nikt by tego nie wytrzymał, więc pouciekali ludziska. Ostatnia
rodzina chyba z 10 lat temu? 10? A skąd! 15 jak nic! Ależ ten czas.... .Gdzieś
tam widać jeszcze kikuty kominów sterczących z krzaków. Drewno spożytkował na
opał. Dobre drewno, wysezonowane, natłuszczone. Paliło się jak marzenie. Ot,
tyle z wioski. Tylko on został, on wytrzymał. Tu się urodził i tu chciał
umrzeć. Ciągnęli go ze sobą, namawiali, żeby się przeprowadził do wioski, syn
nawet chciał go brać ze sobą do wielkiego miasta w innym kraju, ale gdzie on
tam? Tu znał każde drzewo, każdy kamień, czytał pogodę z wiatru, z chmur, ze
śpiewu ptaków. Latem siadywał na ławeczce przed domem i cieszył się ciepłem
słońca, zimą opierał plecami o ciepły piec i czytał. Miał dużo książek i je
pierwsze powynosił na piętro. Leżały teraz stosem jedna na drugiej zakrywając
prawie całą ścianę. Nawet nie wiedział, że ma ich aż tyle. Na wierzchu
pozostawiał sobie te, których dawno nie czytał, nawet zapomniał, że je ma. Ale
będzie czytał dopiero jak ją pokona. Walczył z nią od lat, walczyli jego
rodzice i ich rodzice. Nawet chyba cieszył się na myśl, że znowu się zmierzą.
I, że znowu udowodni jej swoją wyższość. Niech sobie nie myśli!
Szum zmienił się w
nieustający łomot, wydawało mu się, że dom drży. Musiała być wściekła! Może na
niego? Może myślała, że go zaskoczy? Że zanim stary wstanie z łóżka ona zdąży
go zabić? Wstał z łóżka i wyjrzał przez okno. Było ciemno, ale zobaczył pod
oknem jak się miota, jak uderza raz za razem w drzwi, ściany. I była coraz
większa, potężniejsza, hipnotyzowała go swoją furią. Stary stał jak urzeczony
patrząc na niszczycielską siłę, dopiero brzęk tłuczonych szyb oderwał go od
okna. Jednak weszła! Za nic miała jego zabezpieczenia. Ale to nie koniec.
Ogarnął spojrzeniem pokój. Wniósł tu wszystko, co mogło zostać zniszczone.
Zapasy, talerze, ubrania nawet radio. Już zrozumiał, że ma mało czasu, że musi
przenieść się wyżej, na stryszek. Na stole leżał telefon, taki nowoczesny,
komórkowy, prezent od syna. Wziął go do ręki. Do kogo miał zadzwonić? Do syna?
Co to da? Jest tysiące kilometrów stąd, nic nie zrobi. Do wioski? To też za
daleko, zresztą teraz? Odłożył telefon z powrotem. Kijem z haczykiem na końcu
otworzył klapę do stryszku. Rozłożył drabino-schody. Rozejrzał się jeszcze raz
po pokoju. Schylił się nad książkami dźwignął ile mógł i po drabinie wtargał je
na strych. Powtarzał tę drogę tak długo aż przed oczyma zaczęły tańczyć mu
ciemne plamy a oddychanie zaczęło boleć. Usiadł na chwilę. Dom cały drżał,
stary wiedział, że zostało nie wiele czasu. Miał świadomość, że zaraz musi
wspiąć się na strych, mimo, że sterta książek nie zmalała nawet w połowie.
Podniósł się ciężko i mimo krótkiego palącego oddechu i pulsującego bólu w
klatce piersiowej znowu zaczął dźwigać książki. Oddychał tak głośno, że dopiero
bolesna skarga wyważanych drzwi uświadomiła mu, że już czas. Wrzucił na strych
jeszcze parę siatek z jedzeniem i piciem i sam wspiął się na drabinę. Był w
połowie drogi, gdy drzwi puściły. Łomot łamanych mebli i poniewieranych rzeczy
zmieszał się z wściekłym rykiem. Obrócił się i ciężko siadając na podłodze
strychu i spojrzał w dół. Teraz dopiero do niego dotarło. Zrozumiał, że to nie
koniec. To, co zobaczył zmroziło go śmiertelnym strachem. Z jego gardła bez
jego wiedzy i zgody zaczął wydobywać się dziwny dźwięk. Skowyt strachu.
Pomyślał, że mógłby zadzwonić do syna, do kogokolwiek, wykrzyczeć, że
potrzebuje pomocy, że sam sobie nie poradzi, ale telefon zostawił na stole a
ten już dawno został zmiażdżony miotającym się cielskiem. Siedział tak
sparaliżowany i dopiero jej zimny chwyt za nogę otrzeźwił go. Stary jednak nie cofnął
nóg. Wiedział, że przegrał, wiedział, że tym razem to ona pokonała jego, że
odpłaciła mu za te wszystkie lata. Patrzył ze zrezygnowaniem jak jego kolana
znikają w ciemnej i zimnej czeluści. Czuł to zimno, czuł jak go przenika aż do
szpiku kości.
Wygrała. Ona. Woda.
Lipiec 2004r
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz