Budził się.
Znał to uczucie, niby już jesteś ale jakaś
część ciebie jest jeszcze daleko. Otworzył oczy i zobaczył sandały. Przyglądał
im się ze zdziwieniem. Wyglądały...staro. Nie. Raczej zabytkowo.
Uśmiechnął się nawet w duchu myśląc o człowieku które takie sandały nosił. Biedak...
Umysł wchodził na obroty jak dobry silnik. Człowiek poczuł Zapach. Nie znał go
ale Zapach unosił go, dawał siłę, wyostrzał zmysły, upajał. Dobrze mi-
pomyślał- dobrze. Oderwał wzrok od sandałów i zdał sobie sprawę, że
tkwią one na jego nogach. Boże! Co to
jest? Przecież nie znoszę sandałów. Przecież noszę...Błysk w jego głowie na
chwile pozbawił go oddechu. Poczuł przez moment ucisk...na mózgu? Co się
dzieje? Jestem chory? Muszę wstać, iść do...Gdzie mam iść? Do pracy? Próbował
skupić się na tym słowie. Przecież moja praca...Gorączkowo przelatywał
wszystkie skojarzenia...Nic. Pustka. Zamknął oczy w obronnym odruchu. To
nic. Otworze oczy jeszcze raz. Obudzę się jeszcze raz i wszystko już będzie
dobrze. Tylko zacznę inaczej. Powoli. Nie nachalnie. Powoli. Otworzył oczy,
rozejrzał się, zobaczył drzewa, duże zielone drzewa. Obrócił głowę. Park?
Chyba park? Nie znam raczej, nie wiem...Wstał powoli, jakby z obawą, że
błysk w głowie może powrócić. Wciągnął powietrze znowu czując jak zapach daję
mu siłę.
Wyprostował się.
No i już lepiej. Teraz wszystko uporządkuje. Powoli, systematycznie ...
jestem...Boże!...nazywam się... Wnętrze głowy eksplodowało, osunął się na
kolana i prawie zwymiotował. Na skroniach poczuł pot. Musiałem mieć wypadek,
musiałem... zabłądzić? Wydawało się to niemożliwe. Przecież zawsze byłem...byłem...
jaki byłem? Pustka którą odnajdywał porażała go. Powoli podniósł się z
klęczek i usiadł na ławce. Dokumenty. Musze mieć jakieś dokumenty.
Oklepał się niezdarnie. Nic. Co teraz? Woń którą znowu poczuł dodała mu
siły. Dobrze mi. Dobrze? Skąd ta myśl? Nie wiem gdzie jestem, co robię...
kim jestem? Dotarło to do niego prawie przypadkiem. Jestem... nazywam
się... Eksplozja. Opadł bezwładnie na ławkę próbując opanować kolejny atak
wymiotów. Rozumiem, miałem wypadek, krótkotrwała amnezja, jestem w szpitalu,
powoli, wszystko powoli. Wstanę, pójdę do lekarza i on wszystko wyjaśni. Będzie
dobrze. Jest dobrze. To ten Zapach... Taki... dobry... Podniósł się powoli,
próbując podjąć decyzje gdzie iść. Alejka. Alejką prosto do lekarza.
Pierwsze kroki stawiał ostrożnie, następne coraz śmielej. Coś dawało mu siłę,
radość ruchu, obserwacji. Nie mógł zrozumieć jak to możliwe. Nie wiem co się
ze mną dzieje, jestem chory a jednocześnie...szukał słowa-dobrze mi. Tak
mi dobrze. Powietrze upajało, dawało taką siłę. Muszę biec, chcę biec. O
tak dobrze. Jak dobrze. Biegł, pęd unosił go, skupiał się tylko na biegu.
Harmonia. Symbioza. Lewa, prawa, lewa, prawa. Biec, biec. Szybciej. Nie
wiedział ile biegł. Czas był dla niego nie istotny. Słyszał własne serce,
słyszał jak pompuje krew. Bumbum, bumbum, bumbum. Cudownie. Park przerzedzał się. Alejka doprowadziła go do polnej drogi. Biegł nią
dalej. Bez zmęczenia, bez straty oddechu. Wydawało mu się, że może tak biec bez
końca. Przyspieszył czując, że teren wznosi się trochę tworząc pagórek. Na nim
przystanął. Zobaczył. Delikatny ucisk w głowie nakazał być czujnym. Miasto.
Nie lekarz? Miasto? To nic. Tam będzie lekarz i szpital, policja. Wszystko się
wyjaśni. Wszystko. Ruszył biegiem. Im bliżej zabudowań ucisk w głowie
stawał się wyraźniejszy. Bagatelizował go. Wydawało mu się także, że coraz
słabiej czuje Zapach. Zwolnił, teraz biegło się ciężej. Oddech przyspieszył.
Wbiegł między zabudowania. Rozglądał się za ludźmi. Zapytam się ludzi o ...
o co? -przeraził się- kim jestem? Skąd jestem? Jak się nazywam?-
skulił się odruchowo oczekując błysku ale nic nie nastąpiło. Boże! Przecież
wezmą mnie za wariata. Myśl! Myśl! Myśl! Zatrzymał się. Muszę powoli,
podstępem, systematycznie. Najpierw gdzie jestem. I jaki dzień? Miesiąc. Rok.
Boże, nic nie wiem. Spokojnie. Powoli. Myślę, działam. Poradzę sobie. Tylko
spokojnie. Muszę się dowiedzieć: Kiedy? Gdzie?... Czemu? Potem reszta. Jak się
dowiedzieć? Jeśli spytam ludzi to... Gazeta! Prasa! Telewizja! Ucisk w
głowie niebezpiecznie stężał. Jego euforia była jednak tak duża, że nie zwrócił
na to uwagi. Muszę do... centrum, do ludzi i powoli, podstępem a potem
szpital...? Ruszył przed siebie, czujnie. Próbował poszukać Zapachu. Chciał
znowu poczuć siłę, moc. Wciągnął powietrze licząc, że to pomoże ale nie
pomogło. Trudno, poradzę sobie bez...Muszę tylko... spokojnie...
logicznie... powoli. Poradzę sobie! Nie miał pojęcia ile czasu szedł. Czas
zresztą wydawał mu się niespójny, obcy, dziwny. Widział ludzi. Przyglądał się
uważnie, licząc, że ktoś skłoni głowę, powie?: Dzień Dobry. Ludzie mijali go
jednak z obojętnością. Może oni mnie nie widzą? Może umarłem? Muszę jakoś...
-Przepraszam, która
godzina?- usłyszał swój głos. Zapytał starszego człowieka niosącego pełną
siatkę. Kapusta- zauważył. To wiem. Człowiek postawił na ziemi
siatkę i powoli podkreślając niezadowolenie podniósł rękę z zegarkiem bardzo
blisko oczu. Widzi mnie. Jestem. Jestem! Istnieje!!!
-Prawie jedenasta.
-Jedenasta-
bezmyślnie powtórzył próbując przyporządkować cyfrę do pory dnia.- jedenasta?
-Jedenasta-
człowiek zirytował się podniósł siatkę i odszedł burcząc coś pod nosem.
Jedenasta. Dwie
jedynki. Więcej niż dziesięć, mniej niż dwanaście. To dużo? Mało? Raczej późno
czy wcześnie? Wyobraził sobie zegarek. Zobaczył
przerwę między dwiema wskazówkami. Mała przerwa- mało czasu?- przeraził
się. Czas-zastanowił się- czas jest umową. Cyfry są umową.
Wielkości są umową. Tylko co to znaczy. Ile mam czasu? W którym momencie przestanę
mieć czas? A w którym będę go miał za dużo?
Jeśli czas to umowa czemu ja się nie umówiłem? Czemu nie wiem ... nie
znam umowy. Dotarło do niego, że nadal stoi w miejscu gdzie pytał o
godzinę. Odrzucił głowę do tyłu. Ucisk cały czas był czujny. Nie dawał o sobie
zapomnieć ale nie atakował. Ruszył przed siebie. Ludzi mijało go coraz więcej.
Słyszał rozmowy ale nie mógł ich zrozumieć. Słyszał słowa ale nie wiedział co
znaczą. Kiedyś, jutro, kochać, żyć- przecież wiem, przecież znam-pocieszał
się ale nie mógł odnaleźć w tym sensu. Zobaczył kiosk, przyspieszył kroku
odrzucając wątpliwości. Pierwszy etap. Zaraz będę wiedział.
Dowiem się kiedy i gdzie. Nie było kolejki. Szum i uciski w głowie wzmógł
się. Znowu poczuł krople potu. Oparł się mocno o wystający blaszany parapet.
- Może mi pani
pokazać jakąś lokalną gazetę? - głos był chropowaty, w gardle zrobiło się
sucho, gorąco. Głowa pulsowała a żołądek gwałtownie się kurczył. Wziął do ręki
gazetę, spojrzał na nagłówek ale wzrok odmówił posłuszeństwa. Litery zmieniły
się w wirującą biało- czarną plamę.
Skurcze w żołądku były tak silne, że odłożył gazetę i zgięty wpół odszedł od
kiosku. Kucnął. Już lepiej. Wytrzymam. Muszę. Muszę wiedzieć. Pierwszy etap.
Wciągnął powietrze.
Zatęsknił za Zapachem. On dawał taką siłę. Żeby chociaż tak trochę...
W głowie nadal
pracował pneumatyczny młot ale żołądek zdawał się już być w porządku.
Jeszcze raz.
Pierwszy etap. Powoli. Pierwszy etap! Działaj! Tym
razem nie zdążył nawet nic powiedzieć. Żołądek zwariował a młot zamienił się w
armię. Puścił się parapetu i zataczając się usiadł na trawie. Już. Proszę
już. Niech przejdzie. Proszę! Powoli zaczął wracać. Zobaczył kobietę w
kiosku która patrzyła na niego dziwnie. Jestem chory. Jestem bardzo chory.
Muszę odpocząć. Muszę...Zapach...Chcę Zapachu. Tęsknota wydała mu się
dziwna, szczególnie w takim momencie ale była taka silna. Podniósł się. Nie
odważył się jednak jeszcze raz próbować z kioskiem. Gdzie indziej. Inaczej.
Poradzę sobie. Kroki uspokoiły go trochę. Szum w głowie narastał ale mógł
myśleć. Pierwszy etap. To najważniejsze. Spokojnie, powoli. Wszystko
wyjaśnię tylko potrzebuję...Zapachu...Też, ale potrzebuję ciszy, spokoju. Szedł
przed siebie nie zastanawiając się gdzie zmierza. Coś spowodowało, że skręcił w
lewo. Na początku nie wiedział. Czuł tylko, że to coś ważnego, miłego, dobrego.
Przez moment wydawało mu się, że poczuł..., że wie... Szedł do parku. Widział,
drzewa, krzewy. I czuł. Słabo, leciutko ale nie mógł się mylić. Zapach. Im
bliżej tym było lepiej. Próbował dogrzebać się w pamięci podobnych sytuacji,
znaleźć w sobie wyjaśnienie. Usiadł na pierwszej ławce. I usłyszał. Bumbum.
Bumbum. Słabo ale słyszał. Poczuł, że znowu chce biec. Szybko. Jak najszybciej.
Dobrze. Znowu mi
dobrze. Bezpiecznie. Odpocznę a potem...Potem- zastanowił
się chwilę- potem? To
znaczy... później. Tak później- pierwszy
etap. Teraz odpocznę. Opuścił głowę
i jego wzrok spoczął na sandałach. I ten
widok uspokoił go, wyciszył. Ucisk w głowie prawie ustał. Nie wiedział ile
czasu siedział. Słońce przemieściło się nad nim przeciskając się między
listkami. Oderwał wzrok od sandałów bo poczuł, że ktoś go dotyka.
-Dobrze się pan
czuje?- stał nad nim starszy człowiek z laską. W bladoniebieskich oczach otoczonych pajęczyną zmarszczek zobaczył
uśmiech.
-Dobrze?- powtórzył
człowiek - pomóc panu jakoś?
-Ja...
Dobrze...Tylko zgubiłem się- odważył się na śmiałość. Muszę zaryzykować.
Mogę przecież uciec.- Zgubiłem się trochę. Pomoże mi pan?
-Jeśli umiem-
staruszek śmiało usiadł obok.- Jak się pan zgubił?
-Ja... Widzi pan,
ja nie wiem gdzie jestem.
-A takie buty- obaj
spojrzeli na sandały- jest pan w parku. Miejskim.
- A jakie to
miasto?
Staruszek
powiedział nazwę miasta. Wyraźnie i powoli patrząc mu w oczy. Tylko, że on nic
nie zrozumiał. Słyszał ale nie rozumiał.
- Nie rozumiesz
prawda?- laska uderzyła delikatnie o ziemię- nie rozumiesz. Ale nie musisz bo
to jest nieistotne.
-Nieistotne? Ale ja
nic nie wiem! Gdzie jestem, kim, skąd, po co? Jestem bardzo chory. Muszę
znaleźć lekarza. Muszą mnie wyleczyć. Wtedy będę wiedział...
-Co?- niebieskie
oczy oziębły gwałtownie- co będziesz wiedział? Zamkną cię w szpitalu, zabiorą
wszystko. Tam nie będzie drzew, roślin...Zapachu- dopowiedział cicho.
-Zapachu? Skąd
wiesz?
-Czuje. Ty nie?-
staruszek wstał- nie miejsce synku zgubiłeś, nie miejsce, nie czas, nie
tożsamość. Zgubiłeś cel. Rozumiesz? Cel. Jeśli tego nie znajdziesz, wszystko
nie ma sensu. Wszystko nie istnieje.
-Nie istnieje? A
moja rodzina?
-Rodzina? Ty nie
masz rodziny. A nawet jeśli masz, to nie jest ci potrzebna.
-Jak to
niepotrzebna? Zaraz! Co ja mam robić? Proszę mi powiedzieć! Pan wie, prawda?
-Nie wiem. Siwizna
to nie oznaka mądrości synku, to co najwyżej oznaka długiej drogi ku niej. Nie
wiem. Wędruj. Muszę iść- odwrócił się gwałtownie a laska uderzała w ziemię w
rytm kroków. Niebieskie oczy jeszcze raz spojrzały na ławkę- Zazdroszczę ci
tych sandałów- usłyszał człowiek a może mu się wydawało?
Nie miał siły już nic powiedzieć. Szukał w
sobie siły by wszystko sobie ułożyć. Cel? Reszta nie istotna? Nieistotne kim
jestem? Co za bzdury! Muszę spokojnie pomyśleć i wszystko sobie przypomnę.
Spokojnie pomyślę. Zamknę oczy, pomyślę i odpowiem sobie: nazywam się...
Eksplozja i błysk. Kiedy minęły zauważył, że leży na ziemi obok ławki.
Powietrze powoli wracało do płuc a szarpanie żołądka ustawało. Rozumiem. Nie
grzebać w pamięci. Unikać. Podniósł się powoli na ławkę. Odpocznę. I
pójdę szukać. Nie grzebać w pamięci tylko szukać. Dowiadywać się. Tak zrobię.
Znowu uspokajał się Zapachem.
Bezpieczeństwo. Siedział na ławce szczęśliwy, że nic nie musi. Ocknął się i z
żalem stwierdził, że już. Że trzeba wstać i szukać. Pierwszy etap. Etap
pierwszy. Pierwszy etap. Powtarzał w kółko próbując dodać sobie siły.
Wyszedł z parku. Zapach słabł a szum i ucisk stał się wyraźniejszy. Szedł
powoli, ociężale. Znalazł się na ulicy ze sklepami. Mijane witryny były
zamglone, niewyraźne. Jedna z nich po drugiej stronie ulicy przyciągnęła jego
wzrok. Telewizory, Telewizja. Pierwszy etap. Etap pierwszy. Trzeba
popatrzeć, posłuchać. Szum w głowie zaczynał być nie do wytrzymania.
Szerokość ulicy była szerokością rzeki. Gdy stanął przed szybą nic już nie
widział i nic nie słyszał. W głowie kołatało mu się pragnienie: Zapach.
Park. Zapach. Spokój. Po omacku, po
ścianie, instynktownie wracał w kierunku parku. Zapach. Spokój.
Bezpieczeństwo. Opadł na ławkę szczęśliwy. Oddychał. Nie myślał. Czuł.
Dobrze mi. Spokojnie. Tak dobrze. Wieczór spadł na niego z zaskoczenia.
Odgłosy miasta ucichły, usłyszał ptaki, wiatr. I serce. Bumbum. bumbum. Nie
czuł chłodu, głodu, nie potrzebował snu. Siedział na ławce i chłonął. Chciał
usnąć ale nie mógł. Nie zauważył kiedy minęła noc, ranek. Ocknął się kiedy
usłyszał głos:
Co robisz?- stało
przed nim dziecko, chłopiec gryzący jabłko.
-Ja? Czekam.
-Po co?
-Chyba: na co?-
poprawił. Z przyzwyczajenia?
Chłopiec pokręcił
głową.
-Po co? -powtórzył
i przekrzywił głowę.
-Właściwie to nie
wiem po co. Nie wiem co robić? Gdzie iść?
-A gdzie lubisz?
Pytanie przypomniało mu siłę, radość,
uniesienie.
-Las lubię, trawy,
pole, wiatr...
-Czemu nie idziesz?
-Muszę się
dowiedzieć kim jestem...
-Po co?
-Przecież nie można
tak żyć- chłopcu nie spodobała się taka odpowiedź bo gwałtownie ruszył głową.
-Żyć? Eee. A jabłko
chcesz?
- Nie chce mi się
jeść.
-A co ci się chce?
- znowu wróciły obrazy a Zapach jakby się wzmocnił.
-Chce...siebie.
Świadomości. Przeszłości.
-Eee! Jabłko ci
dam. Lepsze jest.- wyciągnął z kieszenie małe, brzydkie jabłko i rzucił mu na
kolana. Ręce odruchowo zacisnęły się na krągłym przedmiocie.
-Przeszłość-
powtórzył zdziwiony chłopiec- Po co przeszłość?- odwrócił się i odszedł.
Przeszłość. Jest
mi potrzebna. Do życia jest potrzebna. Do... Wróciły
do niego: pola, las, cisza. Po co? Co lubisz? Jabłko... Przeszłość? Zapach.
Wolność. Siła. Wstał. Ruszył przed siebie, wyszedł z parku. Głowa zaczęła
pulsować. Mijał ludzi, domy, samochody. Ściskał w dłoni jabłko i szedł. Miasto
ustępowało i ustępowało pulsowanie. Był coraz silniejszy. Skończyły się
zabudowania i zaczął biec. Sandały wydawały się same unosić nogi. Szybciej.
Szybciej! Znowu się nie męczył.
Zapach czynił go szczęśliwym i ... niezniszczalnym. Wpadł między drzewa. Siadł
na ziemi opierając się o drzewo. Całą powierzchnią chłonął siłę, bezpieczeństwo. Zamknął oczy. Tak mi
dobrze. Tak dobrze. Uśmiechnął się
patrząc na sandały. Stare ale...wygodne. Bardzo.
Nie poczuł, że
zasypia.
Spał.
2003.
Pięknie prawdziwe i prawdziwie piękne🤩Oderwać się nie można.
OdpowiedzUsuńCzasem trzeba długo iść (biec), by dojść do siebie.Popatrzeć wstecz, ale tylko po to, by obrać dobry kurs na teraźniejszość.