piątek, 27 kwietnia 2018

ZAPACH

"ZAPACH"




Budził się.


 Znał to uczucie, niby już jesteś ale jakaś część ciebie jest jeszcze daleko. Otworzył oczy i zobaczył sandały. Przyglądał im się ze zdziwieniem. Wyglądały...staro. Nie. Raczej zabytkowo. Uśmiechnął się nawet w duchu myśląc o człowieku które takie sandały nosił. Biedak... Umysł wchodził na obroty jak dobry silnik. Człowiek poczuł Zapach. Nie znał go ale Zapach unosił go, dawał siłę, wyostrzał zmysły, upajał. Dobrze mi- pomyślał- dobrze. Oderwał wzrok od sandałów i zdał sobie sprawę, że tkwią  one na jego nogach. Boże! Co to jest? Przecież nie znoszę sandałów. Przecież noszę...Błysk w jego głowie na chwile pozbawił go oddechu. Poczuł przez moment ucisk...na mózgu? Co się dzieje? Jestem chory? Muszę wstać, iść do...Gdzie mam iść? Do pracy? Próbował skupić się na tym słowie. Przecież moja praca...Gorączkowo przelatywał wszystkie skojarzenia...Nic. Pustka. Zamknął oczy w obronnym odruchu. To nic. Otworze oczy jeszcze raz. Obudzę się jeszcze raz i wszystko już będzie dobrze. Tylko zacznę inaczej. Powoli. Nie nachalnie. Powoli. Otworzył oczy, rozejrzał się, zobaczył drzewa, duże zielone drzewa. Obrócił głowę. Park? Chyba park? Nie znam raczej, nie wiem...Wstał powoli, jakby z obawą, że błysk w głowie może powrócić. Wciągnął powietrze znowu czując jak zapach daję mu siłę.


Wyprostował się. No i już lepiej. Teraz wszystko uporządkuje. Powoli, systematycznie ... jestem...Boże!...nazywam się... Wnętrze głowy eksplodowało, osunął się na kolana i prawie zwymiotował. Na skroniach poczuł pot. Musiałem mieć wypadek, musiałem... zabłądzić? Wydawało się to niemożliwe. Przecież zawsze byłem...byłem... jaki byłem? Pustka którą odnajdywał porażała go. Powoli podniósł się z klęczek i usiadł na ławce. Dokumenty. Musze mieć jakieś dokumenty. Oklepał się niezdarnie. Nic. Co teraz? Woń którą znowu poczuł dodała mu siły. Dobrze mi. Dobrze? Skąd ta myśl? Nie wiem gdzie jestem, co robię... kim jestem? Dotarło to do niego prawie przypadkiem. Jestem... nazywam się... Eksplozja. Opadł bezwładnie na ławkę próbując opanować kolejny atak wymiotów. Rozumiem, miałem wypadek, krótkotrwała amnezja, jestem w szpitalu, powoli, wszystko powoli. Wstanę, pójdę do lekarza i on wszystko wyjaśni. Będzie dobrze. Jest dobrze. To ten Zapach... Taki... dobry... Podniósł się powoli, próbując podjąć decyzje gdzie iść. Alejka. Alejką prosto do lekarza. Pierwsze kroki stawiał ostrożnie, następne coraz śmielej. Coś dawało mu siłę, radość ruchu, obserwacji. Nie mógł zrozumieć jak to możliwe. Nie wiem co się ze mną dzieje, jestem chory a jednocześnie...szukał słowa-dobrze mi. Tak mi dobrze. Powietrze upajało, dawało taką siłę. Muszę biec, chcę biec. O tak dobrze. Jak dobrze. Biegł, pęd unosił go, skupiał się tylko na biegu. Harmonia. Symbioza. Lewa, prawa, lewa, prawa. Biec, biec. Szybciej. Nie wiedział ile biegł. Czas był dla niego nie istotny. Słyszał własne serce, słyszał jak pompuje krew. Bumbum, bumbum, bumbum. Cudownie. Park przerzedzał się. Alejka doprowadziła go do polnej drogi. Biegł nią dalej. Bez zmęczenia, bez straty oddechu. Wydawało mu się, że może tak biec bez końca. Przyspieszył czując, że teren wznosi się trochę tworząc pagórek. Na nim przystanął. Zobaczył. Delikatny ucisk w głowie nakazał być czujnym. Miasto. Nie lekarz? Miasto? To nic. Tam będzie lekarz i szpital, policja. Wszystko się wyjaśni. Wszystko. Ruszył biegiem. Im bliżej zabudowań ucisk w głowie stawał się wyraźniejszy. Bagatelizował go. Wydawało mu się także, że coraz słabiej czuje Zapach. Zwolnił, teraz biegło się ciężej. Oddech przyspieszył. Wbiegł między zabudowania. Rozglądał się za ludźmi. Zapytam się ludzi o ... o co? -przeraził się- kim jestem? Skąd jestem? Jak się nazywam?- skulił się odruchowo oczekując błysku ale nic nie nastąpiło. Boże! Przecież wezmą mnie za wariata. Myśl! Myśl! Myśl! Zatrzymał się. Muszę powoli, podstępem, systematycznie. Najpierw gdzie jestem. I jaki dzień? Miesiąc. Rok. Boże, nic nie wiem. Spokojnie. Powoli. Myślę, działam. Poradzę sobie. Tylko spokojnie. Muszę się dowiedzieć: Kiedy? Gdzie?... Czemu? Potem reszta. Jak się dowiedzieć? Jeśli spytam ludzi to... Gazeta! Prasa! Telewizja! Ucisk w głowie niebezpiecznie stężał. Jego euforia była jednak tak duża, że nie zwrócił na to uwagi. Muszę do... centrum, do ludzi i powoli, podstępem a potem szpital...? Ruszył przed siebie, czujnie. Próbował poszukać Zapachu. Chciał znowu poczuć siłę, moc. Wciągnął powietrze licząc, że to pomoże ale nie pomogło. Trudno, poradzę sobie bez...Muszę tylko... spokojnie... logicznie... powoli. Poradzę sobie! Nie miał pojęcia ile czasu szedł. Czas zresztą wydawał mu się niespójny, obcy, dziwny. Widział ludzi. Przyglądał się uważnie, licząc, że ktoś skłoni głowę, powie?: Dzień Dobry. Ludzie mijali go jednak z obojętnością. Może oni mnie nie widzą? Może umarłem? Muszę jakoś...


-Przepraszam, która godzina?- usłyszał swój głos. Zapytał starszego człowieka niosącego pełną siatkę. Kapusta- zauważył. To wiem. Człowiek postawił na ziemi siatkę i powoli podkreślając niezadowolenie podniósł rękę z zegarkiem bardzo blisko oczu. Widzi mnie. Jestem. Jestem! Istnieje!!!


-Prawie jedenasta.


-Jedenasta- bezmyślnie powtórzył próbując przyporządkować cyfrę do pory dnia.- jedenasta?


-Jedenasta- człowiek zirytował się podniósł siatkę i odszedł burcząc coś pod nosem.


Jedenasta. Dwie jedynki. Więcej niż dziesięć, mniej niż dwanaście. To dużo? Mało? Raczej późno czy wcześnie? Wyobraził sobie zegarek. Zobaczył przerwę między dwiema wskazówkami. Mała przerwa- mało czasu?- przeraził się. Czas-zastanowił się- czas jest umową. Cyfry są umową. Wielkości są umową. Tylko co to znaczy. Ile mam czasu? W którym momencie przestanę mieć czas? A w którym będę go miał za dużo?  Jeśli czas to umowa czemu ja się nie umówiłem? Czemu nie wiem ... nie znam umowy. Dotarło do niego, że nadal stoi w miejscu gdzie pytał o godzinę. Odrzucił głowę do tyłu. Ucisk cały czas był czujny. Nie dawał o sobie zapomnieć ale nie atakował. Ruszył przed siebie. Ludzi mijało go coraz więcej. Słyszał rozmowy ale nie mógł ich zrozumieć. Słyszał słowa ale nie wiedział co znaczą. Kiedyś, jutro, kochać, żyć- przecież wiem, przecież znam-pocieszał się ale nie mógł odnaleźć w tym sensu. Zobaczył kiosk, przyspieszył kroku odrzucając wątpliwości. Pierwszy etap. Zaraz będę wiedział. Dowiem się kiedy i gdzie. Nie było kolejki. Szum i uciski w głowie wzmógł się. Znowu poczuł krople potu. Oparł się mocno o wystający blaszany parapet.


- Może mi pani pokazać jakąś lokalną gazetę? - głos był chropowaty, w gardle zrobiło się sucho, gorąco. Głowa pulsowała a żołądek gwałtownie się kurczył. Wziął do ręki gazetę, spojrzał na nagłówek ale wzrok odmówił posłuszeństwa. Litery zmieniły się w  wirującą biało- czarną plamę. Skurcze w żołądku były tak silne, że odłożył gazetę i zgięty wpół odszedł od kiosku. Kucnął. Już lepiej. Wytrzymam. Muszę. Muszę wiedzieć. Pierwszy etap.


Wciągnął powietrze. Zatęsknił za Zapachem. On dawał taką siłę. Żeby chociaż tak trochę...


W głowie nadal pracował pneumatyczny młot ale żołądek zdawał się już być w porządku.


Jeszcze raz. Pierwszy etap. Powoli. Pierwszy etap! Działaj! Tym razem nie zdążył nawet nic powiedzieć. Żołądek zwariował a młot zamienił się w armię. Puścił się parapetu i zataczając się usiadł na trawie. Już. Proszę już. Niech przejdzie. Proszę! Powoli zaczął wracać. Zobaczył kobietę w kiosku która patrzyła na niego dziwnie. Jestem chory. Jestem bardzo chory. Muszę odpocząć. Muszę...Zapach...Chcę Zapachu. Tęsknota wydała mu się dziwna, szczególnie w takim momencie ale była taka silna. Podniósł się. Nie odważył się jednak jeszcze raz próbować z kioskiem. Gdzie indziej. Inaczej. Poradzę sobie. Kroki uspokoiły go trochę. Szum w głowie narastał ale mógł myśleć. Pierwszy etap. To najważniejsze. Spokojnie, powoli. Wszystko wyjaśnię tylko potrzebuję...Zapachu...Też, ale potrzebuję ciszy, spokoju. Szedł przed siebie nie zastanawiając się gdzie zmierza. Coś spowodowało, że skręcił w lewo. Na początku nie wiedział. Czuł tylko, że to coś ważnego, miłego, dobrego. Przez moment wydawało mu się, że poczuł..., że wie... Szedł do parku. Widział, drzewa, krzewy. I czuł. Słabo, leciutko ale nie mógł się mylić. Zapach. Im bliżej tym było lepiej. Próbował dogrzebać się w pamięci podobnych sytuacji, znaleźć w sobie wyjaśnienie. Usiadł na pierwszej ławce. I usłyszał. Bumbum. Bumbum. Słabo ale słyszał. Poczuł, że znowu chce biec. Szybko. Jak najszybciej.


Dobrze. Znowu mi dobrze. Bezpiecznie. Odpocznę a potem...Potem- zastanowił się chwilę-  potem? To znaczy... później. Tak później-  pierwszy etap. Teraz odpocznę.  Opuścił głowę i jego wzrok spoczął na sandałach. I  ten widok uspokoił go, wyciszył. Ucisk w głowie prawie ustał. Nie wiedział ile czasu siedział. Słońce przemieściło się nad nim przeciskając się między listkami. Oderwał wzrok od sandałów bo poczuł, że ktoś go dotyka.


-Dobrze się pan czuje?- stał nad nim starszy człowiek z laską. W bladoniebieskich oczach   otoczonych pajęczyną zmarszczek zobaczył uśmiech.


-Dobrze?- powtórzył człowiek - pomóc panu jakoś?


-Ja... Dobrze...Tylko zgubiłem się- odważył się na śmiałość. Muszę zaryzykować. Mogę przecież uciec.- Zgubiłem się trochę. Pomoże mi pan?


-Jeśli umiem- staruszek śmiało usiadł obok.- Jak się pan zgubił?


-Ja... Widzi pan, ja nie wiem gdzie jestem.


-A takie buty- obaj spojrzeli na sandały- jest pan w parku. Miejskim.


- A jakie to miasto?


Staruszek powiedział nazwę miasta. Wyraźnie i powoli patrząc mu w oczy. Tylko, że on nic nie zrozumiał. Słyszał ale nie rozumiał.


- Nie rozumiesz prawda?- laska uderzyła delikatnie o ziemię- nie rozumiesz. Ale nie musisz bo to jest nieistotne.


-Nieistotne? Ale ja nic nie wiem! Gdzie jestem, kim, skąd, po co? Jestem bardzo chory. Muszę znaleźć lekarza. Muszą mnie wyleczyć. Wtedy będę wiedział...


-Co?- niebieskie oczy oziębły gwałtownie- co będziesz wiedział? Zamkną cię w szpitalu, zabiorą wszystko. Tam nie będzie drzew, roślin...Zapachu- dopowiedział cicho.


-Zapachu? Skąd wiesz?


-Czuje. Ty nie?- staruszek wstał- nie miejsce synku zgubiłeś, nie miejsce, nie czas, nie tożsamość. Zgubiłeś cel. Rozumiesz? Cel. Jeśli tego nie znajdziesz, wszystko nie ma sensu. Wszystko nie istnieje.


-Nie istnieje? A moja rodzina?


-Rodzina? Ty nie masz rodziny. A nawet jeśli masz, to nie jest ci potrzebna.


-Jak to niepotrzebna? Zaraz! Co ja mam robić? Proszę mi powiedzieć! Pan wie, prawda?


-Nie wiem. Siwizna to nie oznaka mądrości synku, to co najwyżej oznaka długiej drogi ku niej. Nie wiem. Wędruj. Muszę iść- odwrócił się gwałtownie a laska uderzała w ziemię w rytm kroków. Niebieskie oczy jeszcze raz spojrzały na ławkę- Zazdroszczę ci tych sandałów- usłyszał człowiek a może mu się wydawało?


 Nie miał siły już nic powiedzieć. Szukał w sobie siły by wszystko sobie ułożyć. Cel? Reszta nie istotna? Nieistotne kim jestem? Co za bzdury! Muszę spokojnie pomyśleć i wszystko sobie przypomnę. Spokojnie pomyślę. Zamknę oczy, pomyślę i odpowiem sobie: nazywam się... Eksplozja i błysk. Kiedy minęły zauważył, że leży na ziemi obok ławki. Powietrze powoli wracało do płuc a szarpanie żołądka ustawało. Rozumiem. Nie grzebać w pamięci. Unikać. Podniósł się powoli na ławkę. Odpocznę. I pójdę szukać. Nie grzebać w pamięci tylko szukać. Dowiadywać się. Tak zrobię. Znowu uspokajał się  Zapachem. Bezpieczeństwo. Siedział na ławce szczęśliwy, że nic nie musi. Ocknął się i z żalem stwierdził, że już. Że trzeba wstać i szukać. Pierwszy etap. Etap pierwszy. Pierwszy etap. Powtarzał w kółko próbując dodać sobie siły. Wyszedł z parku. Zapach słabł a szum i ucisk stał się wyraźniejszy. Szedł powoli, ociężale. Znalazł się na ulicy ze sklepami. Mijane witryny były zamglone, niewyraźne. Jedna z nich po drugiej stronie ulicy przyciągnęła jego wzrok. Telewizory, Telewizja. Pierwszy etap. Etap pierwszy. Trzeba popatrzeć, posłuchać. Szum w głowie zaczynał być nie do wytrzymania. Szerokość ulicy była szerokością rzeki. Gdy stanął przed szybą nic już nie widział i nic nie słyszał. W głowie kołatało mu się pragnienie: Zapach. Park. Zapach. Spokój.  Po omacku, po ścianie, instynktownie wracał w kierunku parku. Zapach. Spokój. Bezpieczeństwo. Opadł na ławkę szczęśliwy. Oddychał. Nie myślał. Czuł. Dobrze mi. Spokojnie. Tak dobrze. Wieczór spadł na niego z zaskoczenia. Odgłosy miasta ucichły, usłyszał ptaki, wiatr. I serce. Bumbum. bumbum. Nie czuł chłodu, głodu, nie potrzebował snu. Siedział na ławce i chłonął. Chciał usnąć ale nie mógł. Nie zauważył kiedy minęła noc, ranek. Ocknął się kiedy usłyszał głos:


Co robisz?- stało przed nim dziecko, chłopiec gryzący jabłko.


-Ja? Czekam.


-Po co?


-Chyba: na co?- poprawił. Z przyzwyczajenia?


Chłopiec pokręcił głową.


-Po co? -powtórzył i przekrzywił głowę.


-Właściwie to nie wiem po co. Nie wiem co robić? Gdzie iść?


-A gdzie lubisz?


Pytanie  przypomniało mu siłę, radość, uniesienie.    


-Las lubię, trawy, pole, wiatr...


-Czemu nie idziesz?


-Muszę się dowiedzieć kim jestem...


-Po co?


-Przecież nie można tak żyć- chłopcu nie spodobała się taka odpowiedź bo gwałtownie ruszył głową.


-Żyć? Eee. A jabłko chcesz?


- Nie chce mi się jeść.


-A co ci się chce? - znowu wróciły obrazy a Zapach jakby się wzmocnił.


-Chce...siebie. Świadomości. Przeszłości.


-Eee! Jabłko ci dam. Lepsze jest.- wyciągnął z kieszenie małe, brzydkie jabłko i rzucił mu na kolana. Ręce odruchowo zacisnęły się na krągłym przedmiocie.


-Przeszłość- powtórzył zdziwiony chłopiec- Po co przeszłość?- odwrócił się i odszedł.


Przeszłość. Jest mi potrzebna. Do życia jest potrzebna. Do... Wróciły do niego: pola, las, cisza. Po co? Co lubisz? Jabłko... Przeszłość? Zapach. Wolność. Siła. Wstał. Ruszył przed siebie, wyszedł z parku. Głowa zaczęła pulsować. Mijał ludzi, domy, samochody. Ściskał w dłoni jabłko i szedł. Miasto ustępowało i ustępowało pulsowanie. Był coraz silniejszy. Skończyły się zabudowania i zaczął biec. Sandały wydawały się same unosić nogi. Szybciej. Szybciej!  Znowu się nie męczył. Zapach czynił go szczęśliwym i ... niezniszczalnym. Wpadł między drzewa. Siadł na ziemi opierając się o drzewo. Całą powierzchnią chłonął  siłę, bezpieczeństwo. Zamknął oczy. Tak mi dobrze.  Tak dobrze. Uśmiechnął się patrząc na sandały. Stare ale...wygodne. Bardzo.           


Nie poczuł, że zasypia.


Spał.


                    


 


                                                                                                                                                                                           2003.

1 komentarz:

  1. Pięknie prawdziwe i prawdziwie piękne🤩Oderwać się nie można.
    Czasem trzeba długo iść (biec), by dojść do siebie.Popatrzeć wstecz, ale tylko po to, by obrać dobry kurs na teraźniejszość.

    OdpowiedzUsuń

Howerla

 Nie śniła mi sie Howerla I nie śnił mi sie Pikuj Nie śniło mi sie brodzenie w chmurach ani rosa płaczącą na butach. Nie śniły mi sie skręco...