piątek, 27 kwietnia 2018

PODRÓZ

"PODRÓŻ"




       Umówili się tam gdzie zawsze. Mała kawiarenka, przyciemnione szyby, dyskretna obsługa i co najważniejsze pustka o tej porze. Pewnie, że mogliby umówić się w domu, ale taka knajpka dodawała kolorytu. Nastroju nielegalnej transakcji. Mat czekał spokojnie przy kawie świadom, że Wiki się spóźni. Zawsze się spóźniał. Kiedy w końcu wpadł, ciężko opadł na krzesło i uśmiechnął się przepraszająco:
-     Sorka! Nigdy nie mogę się wyrobić. Co u ciebie?
-          Leci. Co chcesz do picia?
-          Wszystko jedno byle zimne.
-          Przyniosłeś?
-          Jasne. Przepraszam, że nie mogłem wczoraj, ale sam wiesz.... Interesy w terenie.
-          Wiem. Nie ma problemu.
-          Słuchaj... Nigdy tego nie brałeś... Po co ci to?
-          No wiesz? Jako mój diler powinieneś się cieszyć.
-          Nie wkur....
-          Żartuje przecież. Wiesz, że ja tego nie biorę. Znajomy mnie prosił.
-          Słuchaj mnie Mat. Słuchaj uważnie. Znamy się nie od dziś. Ja głupi nie jestem i umiem liczyć. Dziś mija rok od wypadku, prawda?
-          Ano mija.
-          Nie chcesz zrobić czegoś głupiego?
-          Nie znasz mnie?
-          Właśnie cię znam i dlatego pytam.
-          Nie chcę zrobić nic głupiego- wystarczy ci taka deklaracja?
Wiki patrzył dłuższą chwilę w oczy Mata. W końcu wyjął z kieszeni małe pudełeczko i dyskretnie przesunął po stole. Mat szybko przykrył je dłonią.
-          Pamiętaj wystarczy jedna tabletka. A na kogoś lekkiego nawet pół. Rozumiesz? Jeśli jakiś baran będzie chciał przyspieszyć i weźmie dwie już go można nie dogonić. Rozumiesz?
-          Rozumiem i tak powtórzę. Ile?
-          Masz na pudełku.
Pogadali jeszcze chwilę o wszystkim i niczym kończąc picie. Wiki w końcu podniósł się z krzesła.
-          Spotkamy się jeszcze dziś? Na cmentarzu? Dzwoniła już do mnie ta wariatka. O ósmej rano! Czujesz? O ósmej!
-          Ze ścisłego opisu wnoszę, że chodzi o  Rudą?
-          No a o kogo? Cała paczka jest umówiona na 20. Do zobaczenia?
-          Do zobaczenia stary, do zobaczenia.
Zniknął tak jak się pojawił a Mat oparł głowę na rękach i patrząc na małe pudełko pomyślał sobie, że to będzie jednak długi dzień.



Dotarł na cmentarz później niż zamierzał i chyba wszyscy już byli. Nawet Wiki. Przywitali się hałaśliwie. Padło ze sto pytań, na które nawet nie mógł odpowiedzieć. Fajnie, że pamiętali. Przyjechali z różnych miast, bliżej lub dalej, ale przyjechali. Widać,że czekali na niego, bo zaczęły pojawiać się lampiony. Wyjął także swoje. Zapalali już w milczeniu. Słychać było tylko trzask zapalniczek i pociąganie nosem. To Ruda.
Lampki płonęły równym płomieniem. Ktoś cicho szeleścił modlitwą.


-          Brakuje mi jej- głos Rudej nie był zbyt stabilny.
-          Gdybym wtedy nie usnął....-Mat zaczął, ale Adam przerwał brutalnie:
-          Przestań! Człowieku! To, co? Nic byś nie zrobił! Cud, że ty przeżyłeś. Nic nie poradzisz!
-          A może właśnie bym poradził?
-          No, co? Górą byś przeleciał? To wina tamtego kierowcy i koniec kropka! Przestań się już obarczać! Nie istotne, kto by prowadził.
-          Ale nic nie pamiętam. Nie wiem jak to się stało? I czemu?
-          I po co ci to? Taka wiedza? Czy to coś zmieni?
-          Adam! Uspokój się- Luiza próbowała załagodzić sytuację szarpiąc go przy okazji za ramię.
-          Ile czasu można się obwiniać za coś, na co się nie ma wpływu. Czasu się nie da cofnąć! Mnie, nam też jej brakuje, ale trzeba żyć!
-          Uspokójcie się. Adam ma racje.- Wiki uśmiechnął się- a pamiętacie jak pierwszy raz zjeżdżała na nartach?
-          W akademiku po schodach czy w górach?
Wybuchy śmiechu wygładziły atmosferę. Stali tak jeszcze długo przypominając sobie wiele chwil. Wspominali i śmiali się. Tyle, że Mat śmiał się niezbyt szczerze. Rozeszli się po jakiejś godzinie. Część ludzi pojechała do Maniego i Kai, ale Mat pod pretekstem pilnej sprawy wykpił się od tej wizyty. Nawet nie nalegali zbytnio. Wsiadł w samochód, zrobił kółko po mieście i wrócił na cmentarz. Usiadł na ziemi opierając plecy o inny grób. Chłód w plecy działał przyjemnie. Patrzył na tablicę: „zmarła tragicznie w wieku 25 lat”. Iva! Moja Iva! Wyciągnął z kieszeni pudełko, otworzył i wysypał na rękę zawartość. Cztery małe pigułki. Ponoć trzy to... koniec, więc czwarta na wszelki wypadek. Wsypał do ust i próbował połknąć. Nie pomyślałby wziąć coś do picia, więc poprzyklejały mu się do suchego gardła i musiał je odrywać językiem. W końcu jakoś trafiły tam gdzie trzeba. Bez ciebie nie warto, mała, nie warto. Nic nie warto. Czy się spotkamy? Pewnie nie, ale samemu już mi się nie chce....
Głowa opadła mu na pierś, chciał jeszcze raz spojrzeć na marmurową tablicę, ale już nie poradził.



Kręciło mu się w głowie. Strasznie. Wiedział, że musi otworzyć oczy, że to jedyne lekarstwo.
Był w samochodzie. Jechał gdzieś. Z trudem obrócił głowę żeby zobaczyć, kto kieruje. Boże! To Iva! Jego Iva! Żyje!
-          Mała...-chciał powiedzieć coś więcej, ale suchość w gardle nie pozwoliła
-          Ale cię wzięło! Czym się do cholery tak mogłeś struć? Jedliśmy prawie to samo. Zaraz jak dojedziemy zawiozę cię do lekarza.
-          Gdzie jedziemy? Skąd?
-          Żartujesz? Z Pragi. Nie pamiętasz?
W głowie coś mu eksplodowało. Z Pragi! Właśnie wtedy mieli wypadek. Wtedy Iva odeszła! Jest tu jeszcze raz! Bóg dał mu szansę! Może to naprawić, zmienić! Poprawić!
-          Musimy się zmienić. Nie możesz prowadzić. Ja muszę...
-          Zwariowałeś? Musiałam cię zmienić, bo mało nas nie zabiłeś! Masz temperaturę, zawroty głowy i takie dreszcze, że tu słyszę jak trzaskasz zębami. Już zapomniałeś, co się działo w ubikacji?
-          Ja muszę prowadzić!
-          Człowieku, parę minut temu zjechałeś na drugi pas. Całe szczęście, że gość to zauważył i zareagował. Inaczej... czołówka!
-          To zatrzymajmy się. Stańmy.
-          Już niedaleko. Jeszcze z półtorej godziny i będziemy w domu. Już dzwoniłam do lekarza od razu podjedziemy. Jesteś odwodniony jak cholera.
-          Iva! Proszę! Zatrzymaj się. Stanie się coś złego. Mam przeczucie. Proszę!
-          No wiesz? Trochę temperatury i nagle zacząłeś wierzyć w przeczucia? No to naprawę musisz być chory. Pośpij trochę.
Chciał protestować, ale nie miał siły. Był chory? Nie pamiętał tego. Zapomniał. Chyba faktycznie. Czymś się struł i nie miał sił prowadzić. Właśnie, dlatego Iva...
-          Mała proszę... - jeszcze spróbował.
-          Jak mnie będziesz rozpraszać to naprawdę coś się stanie! Przecież widzisz. Prosta droga. Co się może stać? Zresztą masz pewność, że jak się zatrzymamy  to nie wydymi w nas jakaś ciężarówka? Albo nie napadną na nas bandziory? Co komu pisane...
-          To zjedźmy, chociaż z tej drogi...
-          No, co ty? Co z tobą? Napij się lepiej herbaty. Zobacz to już naprawdę niedaleko. I nie jadę szybko. A poza tym to przecież jedyna droga. Innej nie ma. I koniec z dyskusjami! Muszę cię dowieźć do lekarza, więc mi nie przeszkadzaj, jeśli łaska. Ty z temperaturą przejechałeś tyle kilometrów i było dobrze. Teraz moja kolej zadbać o mojego misia.
Jedyna droga. Innej nie ma! Musiał podjąć jakieś próby, ale nie potrafił. Całe ciało go bolało, zimno trzęsło a ból głowy paraliżował.
-          Musimy stanąć! Jeśli coś ci się stanie to ja bez ciebie sobie nie poradzę....
-          Ot pesymista! I jaki wybiórczy! A czemuż to tylko mnie ma się coś stać? A ty co?          
      Rozmawialiśmy kiedyś o tym. Nie pamiętasz? Nawet, jeśli któremuś z nas coś się stanie
      to musimy żyć! Jak ty to wtedy powiedziałeś? Że  jesteśmy zaprogramowani na życie?
      Że mamy obowiązek rodzić, trwać i tak dalej. Czy chcemy czy też nie. Że to biologia za
      nas decyduje. Że nie możemy oglądać się za siebie tylko przeć na przód. Tak to było? 
      Chyba powtórzyłam w miarę wiernie. Widzisz jak się uczę?
-          Iva. Ja się myliłem. Ja bez ciebie nie umiem żyć. Od kiedy odeszłaś jestem jałowy, pusty, nijaki...
-          Co ty gadasz? Jak odeszłam? Skarbie! Ty majaczysz!- położyła mu rękę na czole- Boże, jaką ty masz temperaturę! Już niedaleko. Trzymaj się. Już bliziutko. Słyszysz mnie? To ja twoja Iva. I nigdy cię nie opuszczę! Słyszysz!
-          Moja Iva.... Moja... Ja bez ciebie umieram, każdego dnia, każdej nocy. Jesteś dla mnie wszystkim. Całym światem. Ja już bez ciebie nie umiem.
-          Jestem przy tobie. I będę. Zawsze. Słyszysz?
-          Ja muszę być z tobą albo umrzeć. Bez ciebie...
-          Co ty gadasz? Nie mów tak. Umawialiśmy się, że jeśli coś któremuś z nas się stanie to musimy sobie poradzić. Pamiętasz? Zresztą, co ja gadam? Zaraz będziemy w domu i wszystko będzie dobrze. Pojedziemy do lekarza, damy ci proszki, potem otulę cię kołdrą, przytulę się do ciebie i tak będziemy spali. A jutro już będzie lepiej, prawda?
-          Iva... Jutra nie będzie...
-          Nie denerwuj mnie takimi bzdurami. Ja ci obiecuje, że będzie! Jutro, pojutrze, zawsze!
A ten idiota, co robi?
Z trudem podniósł wzrok i zobaczył przed sobą dwa duże rozświetlone czerwone światła.
Iva coś jeszcze krzyczała, samochód zaczął podskakiwać w rytm ABS-u, pasy werżnęły się w ciało, potem gdzieś z tyłu Mat poczuł uderzenie, usłyszał huk, jakiś inny, nie ludzki krzyk i wszystko ucichło. Jeszcze gdzieś na chwilę wróciła do niego myśl: Jutra nie będzie, mała, nie będzie. Zapadła ciemność.





Głosy wróciły. Coś słyszał. Ktoś coś mówił. O nim albo do niego. Zmusił się do otwarcia oczu. Jasne światło spowodowało, że zamknął je z powrotem. Ale ktoś to zauważył, bo głosy nabrały siły a na ręku poczuł dotyk. Tym razem powoli znowu otworzył. Chwilę trwało zanim obraz nabrał kontrastu. Pochylała się nad nim jakaś kobieta. Iva? Nie, jakaś starsza, cała na biało. Pielęgniarka? Szpital? Mieli wypadek. Przypominał sobie. Ona coś do niego mówiła, ale nic nie mógł zrozumieć. Poruszył wargami, ale nie udało mu się nic powiedzieć. Zauważyła to, bo pochyliła się nad nim i przysunęła ucho do jego ust. Zebrał wszystkie siły.
  -      Iva? –nie wiedział czy usłyszała i czy zrozumiała. Podniosła głowę, popatrzyła się chwilę na niego. Mówiła coś. Skupił się.
-          ...głową. Tak? Jeśli mnie pan słyszy proszę pokiwać głową. Rozumie mnie pan?
Kiwnął głową albo tak mu się wydało, ale pielęgniarka widocznie zauważyła.
-          Dobrze! Reaguje pan. Będzie coraz lepiej. Ma pan silny młody organizm. Musi pan odpoczywać, ale wszystko już będzie dobrze. Tylko musi pan odpoczywać tak?
-          Iva? Co z nią? –jego głos był nienaturalnie daleki i obcy.
-          To imię, tak? Pana przyjaciele są na korytarzu, więc jeśli mi pan obieca, że potem pan odpocznie to poproszę ich tu. Ale tylko na małą chwilkę, tak?
Pokiwał głową a ona zniknęła. Próbował unieść się na łokciach, ale nie udało mu się. Nagle światło trochę przyciemniało. Chociaż to nie światło to jacyś ludzie pochylali się nad nim. Poznawał ich: Luiza, Mani, Wiki, Ruda, Klara, Adam, Kaja, Stef, Patryk, Giga....
-          Ale nas przestraszyłeś!
-           Możesz podziękować Wikiemu, że coś przeczuł i zaczął cię szukać...
-          Dobrze, że ten samochód zostawiłeś pod bramą...
-           Jak mogłeś nam to zrobić? Stary? Co ty sobie myślisz?
Mówili do niego chyba wszyscy naraz. Rozumiał to nawet, ale on miał ważniejszą sprawę:
-          Iva?
-          Co?
-          Iva...
-          Co Iva?
-          Co z nią? Żyje? Wypadek...
Patrzyli się na niego i na siebie jakby nie rozumieli, co do nich mówi. Wysilił się jeszcze raz:
-          Iva...
-          Człowieku! Wypadek mieliście rok temu. Wczoraj była rocznica. Śmierci Ivy. Przecież u niej na grobie próbowałeś...
-          Wystarczy proszę państwa- głos pielęgniarki tym razem zatrzeszczał mu w głowie
       wyraźnie i bardzo głośno- na dziś wystarczy. Proszę przyjść jutro. Teraz pacjent musi 
       odpoczywać.
Zanim stracił ich z oczu zobaczył jeszcze duże zaszklone oczy Rudej i usłyszał albo mu się wydawało:
-          Biedny Mat.
Zamknął oczy. Czyli jednak! A przecież był tam! Rozmawiał z nią! Nawet pamiętał wypadek! Pamiętał jak i kiedy. I nic nie zrobił. A przecież miał szansę. Drugą! I zmarnował ją! Zmarnował wszystko.
Poczuł, że ktoś go dotyka. Otworzył oczy i zobaczył nad sobą pielęgniarkę. Mówiła do niego zmieniając kroplówkę.
-          Teraz niech pan odpoczywa. Przyjaciołom podziękuję pan jutro. Faktycznie jeszcze godzina, półtorej i byłoby za późno. Co też panu strzeliło do głowy? Taki młody, przystojny....Każdy z nas kogoś traci, ale takie już jest życie. Przychodzimy i odchodzimy, ale trzeba żyć. A przed panem jeszcze całe życie! Spotka pan jeszcze kogoś, kogo pan pokocha. Wszystko będzie dobrze. Teraz proszę spać. Był pan długo nieprzytomny. Lekarze barowali się z panem ładnych kilka godzin. Im też pan jutro podziękuje. A teraz proszę odpoczywać.
Został sam. Jeszcze chciał przywołać w myślach obraz Ivy, ale nie zdążył. Usnął.




Kiedy się obudził było już ciemno. Światło w pokoju było zgaszone i tylko smuga z korytarza dawała lekką poświatę. Spróbował unieść się na łokciach. Objął wzrokiem całe pomieszczenie łącznie z oknem na przeciw jego łóżka. Leżał chwilę zbierając myśli. Poruszył rękami i znalazł koło prawej dłoni tego, czego szukał. Nacisnął dzwonek dwa razy.
W drzwiach po chwili pojawiła się pielęgniarka. Inna, młodsza.
-          Siostro...
-          Jak się pan czuję?
-          Lepiej, już lepiej, ale mam prośbę...
-          Jaką?
-          Potrzebuję kartkę i coś do pisania.
-          Teraz? Może jutro? Jest pan jeszcze słaby...
-          Nie, muszę komuś coś napisać. To pilne. Naprawdę.
-          No dobrze, przyniosę panu.
Wyszła na chwilę i pojawiła się już z kartką i długopisem. Poprawiła mu poduszkę.
-          Pomóc panu coś napisać?
-          Nie, dziękuję. Ja sam, tylko później. Teraz jeszcze odpocznę.
-          Słusznie. To położyłam na stoliczku. Rano pan napisze, tak?
-          Dziękuję siostro, dziękuję.

Ta sama pielęgniarka kilka godzin później zajrzała do pokoju, ale zobaczyła puste łóżko. Zapaliła światło i podbiegła do otwartego okna. Na dole wśród żywopłotów dostrzegła biały nieregularny kształt. Gdyby się rozejrzała na stoliku zobaczyłaby kartę, na której nierównym pismem napisano:
                           „Wolność to prawo wyboru”  - a poniżej:
                                   „I jest inna droga”  






                                                                                                                                                                                             23.12.2003.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Howerla

 Nie śniła mi sie Howerla I nie śnił mi sie Pikuj Nie śniło mi sie brodzenie w chmurach ani rosa płaczącą na butach. Nie śniły mi sie skręco...