"LEŚNY"
Kiedy zbliżał się do drzwi nadal nie opuszczała go myśl:,
co też sobie pomyślą? Nie pozwolił jednak na chwilę zawahania. Zapukał mocno.
Mimo dźwięków telewizora usłyszał głos gospodarza: a kogo tam do cholery po
nocy niesie? Uśmiechnął się mimochodem na takie powitanie. W szparze światła
dostrzegł zarys głowy i zaraz potem został prawie wciągnięty mocnymi rękami do
środka.
-
Pan Wojtek? Pan Wojtuś- jak rany. A wchodź rzesz pan,
wchodź. Krycha! A wstawaj zaraz! Kolacje trza robić!- gromko ryknął za siebie a
do gościa ciszej dodał- obejrzy jakiś serial to i zaraz spać lezie, sam pan
wiesz! Coś pan tak niespodziewanie? Zawsze telefon najpierw jest to i zdążymy
coś naszykować a i nocleg...
- Ano tak jakoś
wyszło- Wojtek zdjął plecak i siadł w
kuchni na krześle opierając się na
stole. Nie
usiedział długo bo usłyszał tupot na schodach i już utonął w objęciach
gospodyni.
-
Pan Wojtuś? Jaka niespodzianka! Pan zmęczony pewnie i
głodny? My już po kolacji ale zaraz coś na szybko się zrobi a i domeczek
otworze, pościel powlekę.
-
Oj nie ględź tyle. Widzisz pan jaka się na starość
gaduła z niej robi?- gospodarz niby zły uśmiechnął się jednak promiennie- co u
Pana?
-
U mnie? Ano widzi pan, panie Machura, sprawę mam.
Pamięta pan, kiedyś mi pan obiecał, że jak coś to mogę u pana choćby na całe
życie. Pamięta pan?
-
Co mam nie pamiętać? Pijany byłem ale pamiętać,
pamiętam. Wie pan na ile?
-
Ano właśnie nie wiem.
-
Oj widzę coś na pana kamieniem spadło. A ty co się
Krycha tak gapisz? Zagryche rób. Nie widzisz, że tu mężczyźni gadają?
-
Ostatnio jak gadali to cię z obory wyciągnąć nie
mogłam. Z krasulą widać chciałeś pogadać.
-
A cichaj mi tu! Co ty wiesz o gadaniu?
-
No a pan Wojtek to w ogórkach zasnął...
-
Cichaj mówię! Chłopy gadają a jak gadają to wiadomo- bez wodki nie
razbierosz! Widzisz, że to coś na sercu leży! Jedzenie dawaj i flaszkę.
Naradzić się trzeba.
Kobieta niby gderając coś pod nosem ze złości, postawiła
na stole talerze zawalone wędlinami i niby przypadkiem otarła się okazałym
biustem o męża. Ten próbował odwdzięczyć się klapsem ale ręka trafiła w
próżnie.
-
Ot cholera z tej mojej Krychy, cholera. Wzięło się na
całe życie krzyż taki. Ale drugiej takiej nie ma! Panie Wojtusiu? Za jej
zdrowie się napijemy?
-
Zawsze!
-
To i mnie polej Zyga!- gospodyni zręcznie usiadła na
kolanach męża- i pójdę pościelić Wojtówkę, a wy tu sobie pogadacie.
-
W twoje ręce Krycha!
-
W pani ręce – zawtórował gość.
-
A wrednym na pohybel!- odpowiedziała kobieta.
Odstawione kieliszki momentalnie zostały napełnione.
-
Ot póki ręka nie zmęczona.
-
Ale teraz pana zdrowie, panie Machura. W pana ręce.
-
Hej! Może być moje. Wrednym na pohybel!
Gospodyni zniknęła prawdopodobnie przygotowując domek. Był
to mały budyneczek w głębi ogrodu, początkowo pomyślany jako altana, potem
przekształcony dla turystów. Ocieplony, z prądem, wodą zapewniał wszystko co
potrzeba.
-
Co pan powie panie Machura?
-
Co mam mówić? Przecież pan wiesz! Ja u pana dług taki
mam, że mi go nigdy nie spłacić.
-
Co też opowiadacie! Już tyle razy mówiłem...
-
A możecie sobie mówić! Ja tam swoje wiem!...Tfu! W pana
ręce! Ręce dobrego człowieka.
-
Wrednym na pohybel! Nadal nie rozumiem o co panu
chodzi. Przecież niczego nie zrobiłem.
-
Ja tam swoje wiem!- powtórzył Machura- Widzisz pan:
człowiek pomoże, człowiekowi pomogą. Mieszkaj pan u mnie ile pan chcesz.
-
Ja wiem panie Machura, że turyści do domku...
-
A jacy tam turyści.- przerwał gospodarz- Pan żeś stałym bywalcem a reszta, barachło!
Tylko szkód na wyrządzają. Ostatnio to mi całe róże zadeptali. A i zarzygali
ale nie mów pan Kryśce . Przekopałem świtem. Gdzieś mam takich turystów.
-
No i mnie się tu nie raz zdarzyło...
-
Pan jesteś jak rodzina. To co innego. Po panu to i
sprzątać mogę! A co! W pana ręce!
-
A wrednym na pohybel!
Drzwi znowu odskoczyły i pojawiła się gospodyni.
-
Wszystko przygotowane. Pościel czyściutka, pachnąca. A
co tak mało jecie? Zaraz kiełbasy w wodzie ugrzeje! Pan Wojtuś taki mizerny
jakiś.
-
Widzisz kobieto, że coś kamieniem ciśnie.
-
Ciśnie pani Krysiu. Dlatego chciałbym się tu u was
trochę... poukrywać.
-
A ile pan chcesz- kobieta była wyraźnie zadowolona.-
Przecież z tym marudom wytrzymać nie sposób.
-
Ej Kryśka, cichaj mi tu.
-
Jak Elunia? W szkole?
-
W szkole, a jakże!- gospodarze rozpromienili się
jeszcze bardziej.- a jak się uczy! I na balet chodzi...
-
To się cieszę!
-
I zawsze pyta o pana Wojtusia, prawda Zyga?
-
Pewnie, że pyta! Przeca uwielbia jak wujka! Panie
Wojtusiu ale co z pracą, mieszkaniem?
-
Nic panie Machura. Zamknięte. Wszystko zamknięte. Ale
co do pracy, to tu chce coś znaleźć.
-
A co pan tu znajdziesz oprócz pracy w lesie?
-
Może być.
-
Panie Wojtusiu! Coś pan!- kobieta załamała ręce- pan?
Do lasu? Przecież pan nie zwyczajny! Pan po szkołach a tam robota ciężka,
brudna. Cały dzień, jeszcze sobie pan co zrobi. Jak pan tam? No jak?
-
Dobrze mówi, panie Wojtku. To nie dla pana praca.
-
I dobrze, że cały dzień. Mniej czasu na myślenie. A, że
ciężko? Ręce mam zdrowe, nauczę się, przyzwyczaję. A i jakieś pieniądze na
jedzenie muszę mieć. Za domeczek.
-
A coś pan! Ot, żeś mi pan klina zabił. W pana ręce!
-
Wrednym na pohybel!
-
Wiesz pan co? Zróbmy tak. Tu prawie każdy by pana
przygarnął bo każdy pana zna i wie, że pan szczęście nosi- nie zareagował na
próbę przerwania sobie- będzie tak: póki pan czegoś nie znajdziesz ze mną pan
będziesz do lasu jeździł. Pomagał pan będziesz w ekipie.
-
Coś ty stary do końca się z krasulą na łby
pozamieniał?- gospodyni aż podskoczyła. Do tych dzikusów? Pana Wojtusia? Toż
oni tylko o wódce i dziwkach gadają.
-
Cichaj, Krycha! Pan Wojtuś mądry jest to sobie z nimi
poradzi. A wódki w pracy u mnie nie ma! Przecież wiesz! To jak? Może być?
-
Może! Dziękuje. Kiedy zaczynamy?
-
Jutro poniedziałek ale pan może kiedy pan chce. Może
odpocząć najpierw trochę?
-
Nie trzeba! Jutro będę gotowy.
-
No i dobrze! Krycha uszykuje panu jakieś ciuchy
robocze. To i koniec na dzisiaj! Rozleje do końca a jutro o 6 pobudka. Zgoda?
-
Zgoda! I dziękuje! W wasze ręce! I jeszcze raz proszę:
bez tego pana.
-
Eee. Nie godzi się! – jęknęła gospodyni.
-
Tyle lat! Godzi się. Ja się tu jak w domu czuje.
Lepiej! Przecież wiecie!
-
Jak tak to zgoda- rozsądził Machura.- Zdrowie Wojtuś!
-
W wasze ręce! Zdrowie!
-
Wrednym na pohybel!- odpowiedzieli zgodnym chórem
Machura już prawie usypiał, ale ciągle czuł jak obok niego
na łóżku żona kręci się nieustannie.
-
No,co ci jest? Czego nie śpisz? – zapytał.
-
A bo wiesz, myślę sobie,co też się zdarzyło panu
Wojtusiowi? Taki mądry, zdolny gdzie on do lasu?
-
Widać tak ma być. Może mu taka robota potrzebna? A ty mu pytań nie zadawaj. Będzie chciał, sam
powie. A, że się stało to przeca widać. Taki jakiś jest...dziwny.
-
Oczy ma smutne,
takie. Widziałeś Zyga?
-
Widziałem. On cały taki nieswój. Oj przytul się do mnie
kobieto i śpijmy już. Co będzie- się zobaczy.
-
A pamiętasz Zyga jak pierwszy raz przyszedł?
-
No jak mam nie pamiętać? Tyle lat minęło a jak dziś
pamiętam. Zima była wtedy jak cholera! Jakoś ósma była chyba...
-
Gdzie ósma? Przed siódmą było! Pierwsza gwiazdka nam
się zza chmur pokazała, ledwo co grzybową podałam...
Ktoś zapukał do
drzwi. Wydawało im się, że to jakiś dziwny odgłos, bo gdzie teraz goście? W
wigilie? Ale pukanie się powtórzyło. Zyga wstał od stołu i wpuścił do środka
postać obsypaną śniegiem. Młoda twarz, plecak, czapka... Nie znali tego
człowieka. Nieznajomy zdjął czapkę.
-
Pochwalony.- przywitał się.
-
Na wieków- odpowiedzieli zgodnym chórem w
którym wyraźnie słychać było zdziwienie.
Gość jakby
rozumiejąc, wyjaśnił, wskazując na czyste nakrycie na stole:
-
Ja jestem tym człowiekiem od pustego talerza.
Pierwsza otrząsnęła
się gospodyni:
-
Gość w dom, Bóg w dom! Siadajcie, bo zupa
stygnie.
Siedli. Spoglądali
na gościa, który jakby nigdy nic z ciekawością rozglądał się po stole.
-
Ja Wojtek jestem.- przedstawił się.
-
Machura- burknął nadal zdziwiony gospodarz.
-
Zygmunt na imię a ja żona Krystyna. A skąd
droga?
-
Skąd?- jakby zdziwił się przybysz- nawet nie
wiem co odpowiedzieć? W góry przyjechałem i jakoś tak...Dziś wigilia,
więc...Zapukałem.
-
I dobrze! Samemu w wilie nie godzi się!
Prawda Zyga? No proszę jeść! Grzybki sama zbierałam...
Wtedy zobaczyli go pierwszy raz, potem już widywali się
już częściej. To na skutek wizyt Wojtka, Zyga przerobił ogrodową altanę na
całoroczny domek. Ocieplił, doprowadził wodę, wstawił kuchenkę, dwa łóżka,
stoliczek. Mimo, że czasami wypuszczali go turystom między sobą nazywali go
„Wojtówką”.
-
Jak myślisz, czemu on właśnie w nasze drzwi zastukał?
-
A bo ja wiem Krycha? Pytałem go tyle razy. Mówi, że
przypadek. Przypadek czy nie, Bogu dzięki!
Żona miała jeszcze ochotę na kilka pytań, ale Zyga znał
sposoby na zamknięcie jej ust.
Rano wsiedli do Terrano Machury i pojechali do lasu.
Wojtek znał z widzenia kilku jego ludzi. Widywał ich czasami. Przychodzili
niekiedy do domu a to umawiając się na następny dzień a nierzadko prosząc o
jakąś zaliczkę na następną flaszkę. Gdy dojechali na miejsce grupa, z którą
miał pracować już czekała. Machura przedstawił ich sobie krótko:
-
Ataman, Baranek, Cisi- bracia. To jest Wojtek. Będzie
tu z wami pracował. Obcinał będzie. Na twojej głowie Ataman, żeby mi tu się nic
nie stało, bo łby pourywam! Wiecie ile dziś trzeba? I chłopów mi gonić! Jak
zobaczę, że w gałęziach pniaki wywożą... To wiecie!- zmełł w ustach
przekleństwo- ja na drugą stronę jadę do Gruzdały. Wrócę później. A siekierę
dobrą Wojtusiowi dać!
Widać przezwisko Ataman coś tu znaczyło, bo tylko on
odpowiedział:
-
Co mam nie dać? Da się. Najlepszą. My to pana z
widzenia znamy. To o panu mówią: Wojtek-szczęścienosi.- Wysoki, szczupły, siwy,
z olbrzymią brodą wyglądał jak przedwojenny chłop z dalekiej Ukrainy. Baranek
był... niby młody i niby nie. Mógł mieć równie dobrze 21 lat jak i 35. Chyba
zależy ile wypijał w dzień poprzedni. Ubrany w różową, starą, sportową bluzę
wyraźnie odcinał się od tła lasu. Bracia Cisi byli do siebie podobni jak...
przysłowiowi bracia. Bliźniacy, ubrani w takie same ubrana z drelichu, stali
obok siebie spoglądając na przybysza z niedbałym uśmieszkiem.
Machura zniknął w swoim samochodzie i po chwili za
zakrętem. Wojtek pewnie byłby jeszcze długo oglądany, ale Ataman przerwał
ciszę.
-
Bedzieta się tak gapić? Do roboty się brać! Panu
siekierke zara dam i pokaże, co i jak. Robota prosta nawet Baranek potrafi-
wymieniony dumnie na chwilę się wyprężył, uśmiechając się ni to z dumy ni to z
zawstydzenia.
-
A potrafię, kurwa!
-
Czego bluzgasz ryju niemiły?- Ataman splunął prawie
trafiając w buta chłopaka. Bracia Cisi uśmiechnęli się szeroko – do roboty, ino
mig!
Chłopy rozeszli się z ociąganiem a Wojtek dostał siekierę
i instruktaż jak odcinać z leżącego drzewa gałęzie nie ucinając sobie przy tej
okazji niczego innego.
Machura wrócił prawie przed zmierzchem. Zabrał Wojtka do
auta i od razu przeprosił:
-
Pan tu o suchym pysku i na głodniaka cały dzień!
Myślałem, że wcześniej przyjadę i na obiadek już pana do domu zabiorę, ale
gdzie tam! Gruzdała to panie, guzdrała a nie chłop! Oj da mi Krycha, popalić.
-
Nic się nie stało. I ja nie chcę tylko do obiadu
pracować. Tak jak dziś jest dobrze.
-
Przecie to cały dzień?
-
Ano właśnie. I tak jest dobrze. A kanapki sobie
przecież mogę brać.
-
Niby tak. A jak chłopy?
-
W sumie... nijak. Ataman mi pokazał, co i jak i każdy
swoje robił.
-
E! Bo nie znają pana. Przyzwyczają się to i pan
zobaczy. A jutro to niech pan flaszkę ze sobą weźmie.
-
Jak to flaszkę? Przecież pan mówił, że wódki w pracy...
-
Oj mówił, mówił. Nie o wszystkim muszę wiedzieć, nie?
Zresztą, popołudniem pan wyciągnij, bo z rana to załapią. Wkupne musi być! No i
prawie jesteśmy. Niech pan Kryśce powie, że coś jedliśmy, bo będę spać musiał w
stodole.
-
Pewnie, że powiem!
Mimo zapewnień, gospodyni i tak nie uwierzyła. Zastawiła
stół i zasypała Wojtka pytaniami: a co? A jak? A ile? Zaspokoiwszy głód
fizyczny i głód wiedzy gospodyni Wojtek szybko przeniósł się do domku i krótko
potem już spał.
Następnego dnia przed końcem pracy usiadł przy Atamanie i
nieśmiało zaproponował:
-
Napilibyśmy się?
-
Kawa się skończyła- odpowiedź była nieco ponura.
-
Mam coś mocniejszego niż kawa.
-
W robocie? Coś pan? Machura by nas na zbity pysk...
-
Już go tu nie będzie. Słyszałem jak wczoraj żonie
mówił, że wróci późno, bo wyjazd ma do miasta.
Ataman przyglądał się uważnie Wojtkowi. Widać było jak
waży ryzyko z przyjemnością. W końcu jednak zdecydował:
-
A niech ta! Chłopy do mnie! Wkupne będzie!- rzucił
głośno, a ciszej dodał- widzisz pan jak lecą? Moczymordy, pożar by ich tak nie
przypędził! Co ta wóda z ludzi robi...-
zakończył zawieszając głos dramatycznie i wznosząc oczy ku
górze. Jednak zaraz się rozpogodził na widok litrowej flaszki.
-
Widzita, mądrale? Mówiłem, że pan Wojtuś jak miastowy
to i zachować się umie? nie darmo ludzie gadają, że szczęście nosi- roześmiał
się głośno.
Roześmiane twarze skwapliwie potwierdziły wyrok, ale oczy
niczym przywiązane niewidzialną nicią podążały za butelką, którą Ataman niczym
małe dziecko trzymał w okolicy piersi.
-
A co się tak gapita? Wódki dawno nie widzieliśta, co?
Baranek, kiedy ostatnio wódeczkę taką piłeś? Pewno nie pamiętasz? Tylko te
mózgojeby walisz.
-
A ty Ataman, że niby co? Kwaśniaczkiem gardzisz? Ile
razy ci do sklepu latałem?
-
Winko złe nie jest, ale wódeczka... Kubek dawać. W pana
Wojtka ręce.
Siwa broda podniosła się raptownie do góry i zawartość
kubka zniknęła a podekscytowane głosy potwierdziły: Wrednym na pohybel! Kubek
przechodził z rąk do rąk a Wojtek śmiał się w duchu, że tak traktowany mógłby
być Święty Graal. Nikt nie popijał, każdy delektował się wybornym widać smakiem
napoju. Nawet bracia Cisi, szturchali radośnie jeden drugiego i po swojemu, po
cichu śmiali się do siebie. Flaszka skończyła się szybko a ostatnim toastem
zakończył wkupne Ataman:
-
Tylko mi łązęgi do domu iść! Jak któryś do knajpy trafi
i jutro do roboty nie przyjdzie to bronić nie będę! Zrozumiano? No! To znowu w
pana ręce panie Wojtusiu! Widać, żeś pan nasz tylko w tych miastach tak żeś pan
zdziwaczał. Ale dzięki Bogu, my już pana wyprostujemy! Zobaczysz pan! Tak
chłopaki?
Nie czekając na potwierdzenie przechylił głowę do tyłu i w
las poniósł się już słabo słyszalny szmer:
- A wrednym na pohybel....
Czas leciał
Wojtkowi bardzo szybko. Praca fizyczna przez cały dzień powodowała, że zaraz po
kolacji kładł się i po przeczytaniu kilku kartek książki zasypiał. Tylko ręce
nie nawykłe do takiej pracy dokuczały mu cały czas. Mimo, że pracował w
rękawicach, pęcherze na samym początku
trochę go bolały ale po tygodniu zniknęły. Natomiast do tej pory, czyli ponad
miesiącu z trudem był w stanie utrzymać długopis. Jego ręce jako jedyne broniły
się przed zadanym im gwałtem, przypominały codziennym bólem, że stworzone są do
czego innego. Chłopy przywykły już do obecności nowego, miastowego jak czasami
o nim mówiono. Coraz częściej podczas przerw, siedząc razem na powalonych
drzewach i jedząc, chcąc nie chcąc przysłuchiwał się dyskusjom na przeróżne
tematy. Dyskutowali tylko Ataman i Baranek, bo bracia Cisi jak zwykle tylko
potakiwali lub przecząco kiwali głowami. Często śmiali się, oczywiście po cichu
i szturchańcami w sobie tylko znany sposób przekazywali jakieś wiadomości.
Wojtkowi nawet przez moment wydawało się, że rozgryzł kod szturchnięć. Łokieć w
żebro- „ważne”, pięść w ramię- „śmieszne”. Otwartą dłonią powyżej kolana-
„bardzo śmieszne”. Otwarta dłoń w plecy- „a widzisz”? lub „nie mówiłem”. Im
mocniejsze uderzenie tym rzecz była bardziej ważna lub śmieszna. Czasami aż bał
się powiedzieć coś śmiesznego bojąc się, że kolejne potężne uderzenie w plecy
oderwie płuca któremuś z braci. Im dłużej jednak przebywał w ich towarzystwie
zauważał, że bracia posiadali w swoim asortymencie mnóstwo innych uderzeń-
sygnałów. Rozgryzienie ich jednak na razie było ponad jego siły.
Czasami podczas dyskusji wydawało mu się, że
Ataman próbuje wysondować go, jaki stosunek łączy go z Machurą. Czy chodziło mu
tylko o ciekawość, czy też zastanawiał się do kogo Wojtkowi bliżej, pracodawcy
czy pracowników. Któregoś piątku rozmowa zeszła na słowo „przyjaźń”. Ataman
wspominał jakiegoś swojego przyjaciela z młodości, opowiadając o wielu licznych
pijatykach, bitkach, podróżach. Baranek, zmarszczywszy czoło, co było widoczną
oznaką zaangażowania obydwu półkul mózgowych, stwierdził nagle:
-
A ja to bym chciał mieć bogatego przyjaciela. Jak ci co
domy mają pod Czarnym.
-
A co byś z nim robił- zainteresował się podejrzanie
spokojnie Ataman.
-
No, jak co? Jeździlibyśmy sobie, świat bym oglądał...
-
Winko by ci kupował, tak?
-
No! A czemu nie?
-
Oj, Baranek ty jak coś palniesz! Ty się raz na miesiąc
myjesz, gazetę w łapie trzymasz tylko jak do kibla idziesz, w telewizji to
reklamy tylko oglądasz, bo wszystko inne za długie a wydaje ci się, że cie któś w świat weźmie.
A ile razy w województwie byłeś? No mów! Ile?
-
Dwa! No i co? Ale w powiecie to ze sto.
-
Bo z drzewem jechałeś! Przyjaciel musi być swój! Taki
sam, rozumiesz?
-
A nie może być swój i bogaty? Jak Machura? Albo
leśniczy?
-
A jacy oni bogaci? Że auto mają? Ludzie po pięć
samochodów mają.
-
Pięć? – Baranek aż sapnął- pięć samochodów? Po co?
-
A ja wiem, po co? Bo dupę lubią wozić?
-
To jeden starczy...
-
Oj wiem, że starczy- Ataman się żachnął- wiem. Oni jak
ty z ubraniami, rozumiesz? Ty masz pięć swetrów a oni pięć samochodów. Jest
tak? Wojtuś? -Ataman już po wkupnej przestał używać słowa „pan”.
-
Ano jest- potwierdził pytany.
-
A ty jakiego byś wolał mieć przyjaciela? Bogatego czy
swojaka?
-
Atamanie- zastanowił się chwilę czując w pytaniu
pułapkę- myślę, że przyjaciela się kocha nie za to, kim jest, tylko za to, jaki
jest. I że jest. Tak myślę.
-
O to to to! Ładnieś wywiódł! Za to, jaki jest! Widzisz
Baranek? Ma głowę nasz Wojtuś? No, ale dosyć pitolenia, do roboty chłopy. Do
roboty!
Pod koniec dnia stanął obok Wojtka i dłuższą chwilę przyglądał
się jego pracy.
-
Coś źle robię, Atamanie?
-
Ni, czemu? Tak se myślę: jutro roboty nie ma. Może byś
przyszedł nad strumień?
-
Nad strumień? Gdzie?
-
Machura pokaże.
-
Ale co tam będzie?
-
A takie tam... ognisko. Wypijemy co, pośpiewamy.
Przyjdziesz?
-
Pewnie Atamanie. Chętnie. A o której?
-
Powiedz Machurze to on wszystko już będzie wiedział.
-
To powiem.
I powiedział, przy kolacji. Machura zdziwił się trochę.
-
Toś mu musiał przypasować. To wyróżnienie od Atamana.
Nie każdy może tam iść.
-
Ale co to? Imieniny? Rocznica?
-
Imieniny? Ja go znam cóś ponad 30 lat a nawet nie wiem
jak on na imię ma. Ciekawym czy on sam pamięta? Nie, to coś innego. Zobaczysz.
Kupimy piwek troszkę, winek kilka, wódeczkę, kiełbaski. No! Słyszysz, Krycha?
Ataman całopalenie jutro robi!
-
Całopalenie? Znowuż mi się opijesz!
-
Ja? No wiesz? Trocha wypić trzeba. Wiesz jak jest.
Żona coś jeszcze gderała sobie pod nosem a Zyga ciszej
powiedział:
- Zła jest bo
tam baby nie chodzą. Ataman przepędza.
-
Całopalenie?- zdziwił się Wojtek.
-
A on tak sam wymyślił. I tak już mówimy. Zobaczysz
jutro. Będę musiał tylko wcześniej przywieźć mu...- Zyga zastanowił się chwilę
– opał nad strumień, to i resztę zawiozę.
-
Pomogę.
-
A nie. Ja sam. Ty sobie odpocznij. Po to wolny dzień.
Ciężki tydzień był. A po dziewiątej pójdziemy, bo to kawałek. O Pojadło się,
pojadło. Teraz do łóżeczka. No nie? Wojtuś?
-
Ano chyba tak.
-
Ee. Ja cię znam. Ty do późna światło palisz. Czytasz
pewnie po nocy?
-
Trochę czytam.
-
No to idź i czytaj. Ja jak za dużo w litery patrze to
mnie zara głowa boli. Tylko się wyśpij, odpocznij. A jutro pośpiewamy!
Zobaczysz! Dobranoc!
Po dziewiątej zaczynała się już szarówka. Zanim doszli
było ciemno, już z daleka widzieli ogień. Ognisko faktycznie było duże,
oświetlało wszystko dookoła w promieniu z dziesięciu metrów. Dookoła w
bezpiecznej odległości siedziało kilka osób. Zbliżając się Machura objaśniał
Wojtkowi:
-
Ten gruby na czarno to proboszcz Miszcz, ten w zielonej
kurtce leśniczy Poraj, ten z głową wygoloną to Czarny, obok niego Hiszpan,
Cichych znasz, Baranka też. A tam to Sowa i Pielucha. O każdym książkę by
można....
Weszli w krąg światła. Natychmiast zauważył ich Ataman i z
butelką w ręku i jednym kieliszkiem podszedł do nich.
-
W końcu! Myśmy już za wasze zdrowie ze dwa razy pili!
Karniaka musicie!
-
Muszą! Dwa zdrowia, dwa karniaki- potwierdził swoim
nieco nader rozbawionym autorytetem proboszcz- tym bardziej, że to ten pan co
to baby mówią, że szczęście nosi. A szczęście przecież od Pana Boga- prawda?-
reszta przytaknęła zgodnie.
Ataman napełnił
kieliszek i podał Machurze. Zawartość zniknęła. Ten sam kieliszek został
napełniony powtórnie i trafił do rąk Wojtka. Wypił.
-
No to właśnie Wojtuś-szczęścienosi, co razem las
rąbiemy- przedstawił go Ataman, napełniając kieliszek i podając go znowu
Machurze i znowu potem Wojtkowi.
-
To teraz siadajta, mięsko jest, kiełbaska, co tam
chcecie. Flaszeczkę skończymy i zaczynamy bo sporo palenia dzisiaj.-
Gospodarz wskazał palcem na dziwny nie
regularny przedmiot przykryty brezentem.- Oj dużo.
Flaszka a nawet dwie skończyła się bardzo szybko. Baranek
zaczął nawet okazywać widoczne oznaki zmęczenia. Zsunął się z leżącego pniaka
na ziemię, oparł o drzewo plecy i spuściwszy głowę na pierś, zachrapał.
-
Z nim tak zawsze- obruszył się Ataman- pić to trza umić,
nie chłopy? No, ale całopalenie trza zacząć. Wojtuś pomożesz mi? –wskazał na
brezent- ściągnąć to mus. Pomożesz?
Złapali z dwóch
stron za brezent i zrzucili na ziemię. Wojtek stanął wmurowany, wszyscy
ucichli. Ataman jakby czując się winny wrócił do kręgu siadł ciężko na pniaku,
sam sobie nalał wódki i zmieliwszy w ustach przekleństwo wypił. Wojtek
tymczasem patrzył na ożywione przez światło ogniska, świątki, kobiety,
Chrystusy, diabły, mężczyzn. Duże, małe, ale wszystkie bolesne twarze patrzyły
na Wojtka jakby pytając: „czemu”?
-
Atamanie, co wy chcecie im.. z tym zrobić? Przecież
nie...- zawiesił głos.
-
Ano właśnie to zamierzam.- ponuro odpowiedział zapytany.
-
O Jezu...- Wojtek nie mógł dojść do siebie- przecież to
takie piękne rzeźby...
-
Skoro o Jezusie mowa – głos proboszcza podziałał jak
zaklęcie budzące ludzi ze snu- to napijmy się za jego łaskę i dobroć!
Toast został szybko spełniony a Machura stanąwszy obok
Wojtka po cichu powiedział:
-
Ze dwadzieścia razy tu byłem i zawsze mi gębę muruje.
Umie Ataman w drewnie robić, oj umie.
-
Ale jakże to spalić? To takie piękne wszystko. Ja to
kupię od niego, wszystko!
-
Siadaj Wojtuś, siadaj. Opowiem ci wszystko. Myślisz, że
ty jeden? Każdy jeden, co tu siedzi a pieniądze jakieś ma to chciał to kupić.
Chociaż jedną, najmniejszą. Ale on nic nie sprzedaje! Czasami da komuś ale,
żeby za pieniądze? Nigdy. Znaczy się teraz, bo kiedyś...
...kiedyś to Ataman
imię miał, nazwisko, dom, żonę. Zza granicy do niego przyjeżdżali ludziska i za
dolary, marki brali rzeźby. A z ilu
kościołów zamówień? Dobrze mu się działo. Wiesz, wtedy dolary mieć to
było bardzo dobrze. Wszystko mogłeś kupić, wystarczyło posmarować komu trzeba
i... no wiesz. I Ataman miał wszystko, co chciał. Tylko jakoś dzieciaka się nie mogli doczekać. Aż w końcu
kobita zaciążyła i ze szczęścia powariowali no wiesz jak my z
Elunią naszą, dobudował Ataman dwa pokoje, kupił wszystko, łóżeczko, wózki ze
dwa, chodaki, kołyskę, wszystko . A potem coś się stało. Jakieś kobiece sprawy,
do szpitala ją wzięli. Opłacił najlepszych doktorów, najlepszą opiekę. Ale Bóg
jakoś... no w końcu kazali mu wybierać. Żona czy syn. I wybrał żonę. I
najlepsze doktory dwa dni i dwie noce walczyli, ale udało im się. Ona przeżyła.
Słaba była, bez przytomności ale żyła. Ale jak tylko do przytomności wróciła a
on cały czas przy jej łóżku, to się go ponoć ciągle pytała:
„Czemu? czemu?”. I
płakała cały czas. Całe dnie i całe noce. I znowu doktorów wezwano, żeby coś z
tym jej smutkiem zrobili, ale na to leków nie mieli. Cała jej rodzina ręce
załamywała. Tłumaczyli, rodzice, siostra, brat, że wszystko się ułoży
ale....nic nie dało. I jakoś tak po
miesiącu umarła. Na smutek ponoć, bo oprócz słabości to nic jej nie było. Tak
lekarze mówili.
I wtedy Ataman
zaczął pić. Strasznie pić. I przepił wszystko, co mógł wynieść, rzeźby, meble,
telewizor kolorowy, radio. Nawet garnki przepił. Tylko jej rzeczy i dziecka
zostały. Na podłodze spał obok ich
łóżka. Jakby się bał?Nikogo so siebie nie dopuszczał. Z nikim nie gadał.
Wszyscy pouciekali w końcu bo w nim tyle żalu było, że aż się go bali. Jadł byle co, jak nie miał na picie pożyczał,
jak już nikt pożyczyć nie chciał to próbował znowu rzeźbić. Ale to już inne rzeźby były. Bo inne
ręce, trzęsące i w głowie inaczej. Straszne rzeźby to były, potwory jakieś,
straszydła to i nikt kupować już nie chciał. I wstawiał je do pustego domu i
znowu próbował. I nawet jak chciał świątka jakiegoś to mu się świątek w potwora
zmieniał. Aż kiedyś... różnie mówią... niektórzy, że wytrzeźwiał bo już za co
pić nie miał, inni, że mu się żona ukazała... różnie mówią. Tyle, że którejś
nocy podpalił dom, zanim straż przyjechała już nie było, co gasić. I spalił
wszystko. Przeszłość swoją i rzeźby wszystkie. Te potwory spalił, tak jakby z
drewnem w sobie także je ogniem wypalił. To było pierwsze całopalenie. I tu przyjechał
a tam ponoć pogorzelisko krzakami zarosło. Nigdy stąd się nie ruszył, odkąd
pamiętam. Będzie ze dwadzieścia lat... Tak jakby tamtego życia nie było,
tamtego miejsca, domu. A czemu nadal pali? Też różnie mówią. Jedni, że jak
zaczyna mu spod rąk potwór wychodzić to wie, że czas go wypalić,
dusze oczyścić, inni, że to pokuta taka. A ja to myślę, że on się boi,
że jak by znowu zaczął sprzedawać to pieniędzy by za dużo miał. I wtedy pić by
znowu mógł jak wtedy? Dzień i noc? A tak to tylko w piątek, sobotę...? Różnie
mówią. Nie wiem. Tyle wiem, że nikt tak w drewnie nie umie jak Ataman.
Nikt.
Wojtkowi kręciło się w głowie. Od wódki, od tych
drewnianych postaci, od których wzroku nie mógł oderwać. Patrzył i widział ich
ból na twarzach, w oczach. Tak jakby wiedziały, że zaraz czeka je śmierć, ból.
Ktoś złapał go za ramię, potrząsnął, podniósł oczy. Ataman. Uśmiechał się
smutno.
- Pomóż mi Wojtuś.
Pierwszą zawsze ja kładę ale ta ciężka jest- wskazał na ponad metrowego diabła.
Wojtek podniósł się jak automat, chwycił za dół rzeźby i
na znak Atamana cisnął rzeźbę w ogień. Demon upadł twarzą w żar, ale jakąś siłą
sturlał się nieco na bok i skierował oczy na ludzi. Ogień natychmiast strzelił
w górę snopem iskier i zaigrał płomieniami po rzeźbie. Twarz demona wydawała
się żywa. Usta rozciągnęły się w pogardliwym uśmiechu, oczy przekrwiły się...
-
Tera tą- głos Ataman wyrwał go z objęć hipnotycznego
wzroku diabła. Tym razem do ognia wpadł świątek frasobliwy. Zamyślona postać
jakiegoś świętego upadła obok płonącego już zdrowo demona.
-
Co boskie Bogu co diabelskie diabłowi. Taka
sprawiedliwość. – z rozmów prowadzonych szeptem wyłonił się wyraźnie głos
księdza.- Czyż Lucyfer nie jest aniołem upadłym? Atamanie. Więcej nie
dokładajcie, bo nie wysiedzimy- dodał zaraz widząc, że ten
zamierza wrzucić w ognisko kolejną rzeźbę.
-
Wiecie, że jak bym mógł to bym wszystko zaraz...
-
Oj wiem, ale przecież jeszcze tyle jedzenia... no i
wódki jeszcze tyle. Mamy czas. Do pierwszej mszy.- roześmiał się głośno- oj
jakby biskup wiedział, że ja jutro od sumy zacznę...Oj byłoby! Ale wszyscy
wiedzą, że dziś wyjątkowa noc. Siadajcie Atamanie tu przy mnie. Dokładać może
ktoś inny- spojrzał się wymownie na braci Cichych, którzy zerwali się
natychmiast- my pośpiewać musimy, pogadać. A i toaścik jakiś jeszcze wznieść...
Śpiewali, pili, rozmawiali. Wojtek nadal patrzył w ogień
czekając aż któraś rzeźba w końcu zerwie się z krzykiem z płomieni. Wszystko
powoli zaczynało się rozpływać aż w końcu utonęło w mgle.
Ognisko płonęło
wielkim krwawym płomieniem, Ataman stał obok nie zważając, że jęzory ognia
prawie lizały go po plecach. Odwrócił się i palcem wskazał na brezent. Razem go
zerwali. Pod nim siedziały kobiety. Piękne. Złapali jedną i wrzucili do ognia.
Uśmiechała się do nich cały czas, jakby ogień był dla niej pieszczotą. Wrzucili
następną i jeszcze jedną i jeszcze... Wszystkie dziękowały im uśmiechem. Ogień
był coraz większy, coraz bardziej czerwony, krwawy. Ale nie parzył, wydawał się
być miły, kuszący, delikatny. Wrzucili ostatnią. Ta jednak nie uśmiechała się.
Płakała. Coraz głośniej. Zawodziła, by po chwili zacząć krzyczeć. Chciał jej
pomóc, ale wtedy ogień zmienił się. Przestał być czerwony, miły. Zmienił barwę
na prawie białą i swoimi ramionami niczym długimi nożami bronił swojej zdobyczy.
Ataman gdzieś zniknął, krzyk stawał się nie do zniesienia, ból w parzonej ręce
narastał. Musiał jakoś, musiał...
Otworzył oczy. Przez moment nie wiedział gdzie jest.
Zdrętwiała ręka wydawała się być nakłuwana tysiącem igieł. Rozcierał ją mocno
zbierając myśli. Uniósł się opierając plecy na poduszce. Spojrzał na zegar.
Dochodziła dwunasta. Spuścił nogi na podłogę. Zawadziły o coś. Obok łóżka
leżała rzeźba. Półmetrowa. Podniósł ją, postawił. Patrzył na niego diabeł.
Diabeł z piękną twarzą. Gdyby nie rogi, nie szponowate ręce wydawać by się
mogło, że to piękna kobieta. Że uśmiecha się, kokietuje. Tylko, że on znał tę
twarz! Przecież to krzycząca kobieta z jego snu, tyle, że uśmiechnięta. Spod
lekko przymrużonych oczu patrząca się na niego ni to kusząc ni pokpiwając.
-
O wstało się wreszcie. Trzeci raz sprawdzam- drgnął
przestraszony słysząc za sobą głos Machury- Elunia przyjechała i mi dziursko w
brzuchy wierci: a idź tata zobacz, może już nie śpi. A budzić nie chciałem boś
trocha wczoraj się uciorał.
-
Skąd ta rzeźba?- głos z trudem przeszedł mu
przez gardło.
-
Nie pamiętasz? Oj nieźle było. Nieźle. No ja
opowiem a ty się ubieraj. Kwaśnica już gorąca, wie ta moja Krycha co na nogi
stawia, oj wie. Było tak: jakoś tak przy końcu palenia, myślałem, że śpisz a ty
jak nie chulniesz w ogień! Nawet nie zdążyłem krzyknąć. A ty z tego ognia
wywlokłeś ten kawał drewna. Nawet sie osmalić nie zdążył, taki szybki byłeś.
Cisi stali jakby ich kto zaczarował. Oni dwa metry od ognia, bo gorąc nie
możebny a ty w sam środek. Nawet, żeś sie nie oparzył! Włosy tylko troche se
opaliles. Wiec wywlokleś go – wskazał na rzeźbę- i powiedziałeś Atamanowi, a on
już też nie lekko trafiony był, i powiedziałeś mu, że jak chcą jeszcze raz do
ognia rzucić to razem z tobą. A tak żeś ją ściskał... I wiesz, co Ataman
zrobił? Pierwszy raz sie zdarzylo. Jak Boga! Nigdy z całopalenia nic nie
zostało a tu? Ataman sie patrzył na ciebie i mówi: „Widać każdy musi mieć
swojego demona, nawet taki co szczęście nosi”- tak powiedział! A ty cały czas, do końca z tym diabłem siedziałeś.
Jak z dzieckiem. I jak wracaliśmy też nie dałeś se pomóc. Dziwna noc. Ale żebyś
widział jak w ten ogień skoczyłeś. O raju...
Wojtek był już gotowy. Spojrzał jeszcze raz na diabła.
Przesunął go bliżej okna. Wyjął z plecaka mały pakuneczek.
-
Już gotowy jestem. Chodźmy do Eluni.
-
Ano chodźmy. I na kwaśnicę, mój ty ognio-nurku.
Elunia była miłym, ślicznym i nad wyraz rozgarniętym
dzieckiem. Miała dokładnie tyle lat co znajomość Wojtka z Machurami. Za każdym
razem gdy przyjeżdżał przywoził dziecku jakieś zabawki, słodycze i cieszył się
patrząc na jej radość. Rodzice zapewniali go, że właśnie przy nim nauczyła się
kolejnego słowa. Faktycznie mała przy którejś wizycie z kolei z upodobaniem
wydzierała się w wniebogłosy: „Ujuuuu”, co ponoć ponad wszelką wątpliwość miało znaczyć Wujku. Miała wtedy niecałe dwa
lata. Teraz chodziła do szkoły w mieście, więc mieszkała w internacie, ale
każdy jej przyjazd stawał się powodem do święta dla Machurów.
Już w połowie podwórka z drzwi wypadła mała postać i z
okrzykiem radości rzuciła się na Wojtka.
-
Wujek Wojtuś! Wujek!
-
Elunia! Znowu urosłaś!
-
Urosłam wujku, pewnie.
-
Już prawie kobieta z ciebie. A ja dla kobiety
mały prezent mam.
Pakunek momentalnie został rozpakowany.
-
Kolczyki! Jakie śliczne!!!
-
Specjalnie dla ciebie zrobił je mój znajomy.
Widzisz? Tutaj na każdym jest mała literka „E”, widzisz?
-
Widzę! Zobacz tato, zobacz! Widzisz literkę?
Machura pokręcił głową.
-
Pewnie te kolczyki więcej kosztują niż ja ci za miesiąc
płace! No nie wiem...
-
A nic tu do wiedzenia- przerwał Wojtek- Elunia?
Podobają ci się?
-
Pewnie, wujku, śliczne są! Śliczne!
-
To chodź, pokażemy je mamie a ja kwaśnicy zjem bo taki
słabiutki jestem.
-
Mama mówiła, wczoraj wujek Ataman ognisko robił.
Opiliście się sakramencko?
-
Elunia!- Machura zmarszczył czoło.
-
Co? Mama tak mówiła!
-
Żeby zaraz: sakramencko? Trochę popiliśmy, prawda
Wojtuś?
-
To już chodźmy na tą kwaśnice, dobrze?
Minęły chyba ze dwa tygodnie od całopalenia Atamana, kiedy
Machura przy kolacji zapytał:
-
A ty Wojtuś malować umiesz?
-
Ja? A co wam do głowy? Mało tu macie artystów?
-
Ni....nie tak, że na artystę, normalnie tak, no bielić,
ściany.
-
A... No mieszkanie sam sobie malowałem....
-
O! Widzisz!- ucieszył się gospodarz- bo ja obiecałem,
że jak chłopy ściany w szkole poprawią to ja dam człowieka do malowania.
Pomalujesz? Pogoda ładna, zawsze to lepiej niż w lesie...
-
Pewnie, że lepiej- dołożyła swoje Machurowa- i z
uczonymi Wojtuś trochę pogada, a nie ciągle z tymi pijusami....
-
Oj ja wcale nie narzekam.....
-
I dobrze, tak czy owak jutro z rana cię zawiozę, farby
dam, pędzle, wałki jakieś i sobie malować będziesz, spieszyć się nie trzeba.
-
Dobrze. Za kolację dziękuję, jak zwykle palce lizać...
-
Ech, nie kadź, bo mi się baba rozmarzy- roześmiał się
Machura i pochylił głowę aby uniknąć ścierkowego pocisku.
-
Na zdrowie Wojtuś, na zdrowie I śpij dobrze. A nie
czytaj za długo...
-
A dajże chłopakowi spokój Krycha- przerwał żonie
gospodarz- niech se czyta ile chce.
-
A bo mi żal chłopaka, las, książki, las. Zwariować
można...
-
Toteż dobrze wymyśliłem szkolę?
-
Oj dobrze Zyga, dobrze!
-
Ano ma się głowę do interesów...
-
Ano głowę do interesów tak , szkoda, że interes nie jak
głowę...
-
Krycha.....
-
Co Krycha, co Krycha. Ja to tylko tak myśle, że ta
nauczycielka to taka dzika.. A Wojtuś taki biedny jakoś.
-
Już on sobie i z nią poradzi. Zobaczysz!
- Pan do
malowania?
Pytanie trochę go zaskoczyło. Poderwał się z wiaderek
farby i zobaczył za sobą młodą kobietę.
-
No ja. Tak. Od
Machury.
-
To akurat pan? Słyszałam o panu.
-
Proszę?
-
Pan nietutejszy?
-
Jak i pani.
-
Skąd pan wie?
-
Bo ja tu parę razy byłem i nigdy pani nie widziałem.
-
No tak. Od tego roku tu uczę. Czyli pan tu bywalec?
-
Trochę po górach chodziłem, zaprzyjaźniłem się z
Machurami. A pani?
-
Co ja?
-
No jak pani tu trafiła? Mieszka pani gdzieś blisko?
-
Mieszkam tam- wskazała na pobliski
budynek-nauczycielskie mieszkanko tam jest.
-
A skąd pani?
-
A z daleka. Pan tu pogadać czy malować?
-
Malować. Usiłuje być grzeczny, powiedziałem coś nie
tak?
-
Nic pan nie powiedział, spieszę się. Dzieci zaraz
przyjdą.
-
Przecież wakacje...
-
Ale kto chce to przychodzi, pan wie jak one potem mają
ciężko w średnich szkołach? Kto im ma pomóc?
-
Dobrze, przepraszam. Gdzie mam zacząć?
-
Od tego tu po lewej stronie- wskazała palcem i zniknęła
za drzwiami.
Pojawiła się po jakiś trzech godzinach.
-
Kawy pan chce? Albo herbaty?
-
Nie śmiem prosić, jeszcze się pani zdenerwuje...
-
Chce pan czy nie?
-
Kawy bym się napił ale ja z mlekiem lubię i słodzoną a
to chyba dobry powód, żeby się wkurzyć? – spojrzała mu się prosto w oczy ale
wytrzymał jej wzrok.
-
Chce mnie pan sprowokować?
-
A panią w ogóle trzeba prowokować?
-
Ile pan słodzi?- zapytała po chwili milczenia.
-
Dwie.
-
Proszę, kawa. Niech pan sobie przerwę zrobi.
-
Jak pani sobie życzy.
-
Już może pan przestać, nie pana się spodziewałam może
dlatego tak wyszło.
-
Nie mnie? A kogo?
-
Myślałam, że znowu jakieś duże dziecko przyjdzie.
-
Nie bardzo rozumiem.
-
Z nimi trzeba ostro bo inaczej myślą, że im wszystko
wolno. Jak to górale...
-
Aha. A jak trzeba ze mną?
-
Znowu pan zaczyna?
-
Skądże!- uśmiechnął się- strasznie pani cięta na
facetów.
-
Nie wydaje mi się.
-
A mnie troszeczkę.
-
Lepiej zmieńmy temat, dobrze? Jak malowanie?
-
Jak widać. Powoli ale do przodu. Tylko, że farby więcej
potrzebuje, bo trzeba wszędzie dwa razy pomalować.
-
Zadzwonię do pana Machury.
-
Nie trzeba. Na dziś i jutro wystarczy.
-
Ma pan jakieś kanapki?
-
Mam, a jakże!
-
Bo ja obiad potem uszykuje to mogę panu przynieść?
-
Dziękuję bardzo ale muszę kanapki pozjadać.
-
No jak pan chce. Jeśli by pan czegoś potrzebował, to
tam na dole, przy strumieniu jestem, z dziećmi.
-
Dobrze, w razie czego zawołam. Aha! Przepraszam za
śmiałość ale jak pani na imię? Ja jestem Wojtek.
-
Aniela ale mówią mi Nel.
-
Jak od Stasia?
-
Jak od Stasia.
Wrócił pieszo. I
choć zajęło mu to prawie pół godziny przyjemnie było przejść przez wieś, mijać
turystów, wymieniać pozdrowienia z siedzącymi na drewnianych ławeczkach
starszymi ludźmi.
Machurowa próbowała delikatnie podpytywać ale Wojtek
sprytnie ominął wszystkie pułapki, mówiąc tylko, że praca powoli posuwa się do
przodu.
Następnego dnia Wojtek już drugie śniadanie kończył, kiedy
zobaczyła idącą Nel.
-
Witam panią nauczycielkę!
-
A dzień dobry! Jak idzie praca?
-
A dobrze. Dziś mają farbę dowieźć. Baranek dostarczy
przed wieczorem.
- Ta pijanica?
Muszę z daleka od dzieci trzymać. Głupoty wygaduje a dzieciaki słuchają i
nic dziwnego, że przy takich wzorcach na nic dobrego nie
wyrosną.
-
Baranek dobry człowiek jest, a że pije? Mówią ludzie,
że ma powody. A na picie przecież pracuje. I to ciężko!
-
Powody do picia? Wszyscy tak się tłumaczą.
-
Ale niektórzy mają rację.
-
Upraszcza pan...
-
Pan?
-
Znaczy upraszczasz! Wiesz niby jaki on to powód ma?
-
Wiem. Musi zapomnieć- jak większość.
-
Co zapomnieć? Że do szkoły nie chciało mu się chodzić,
że wolał wina po krzakach pić?
-
Zrobisz dziś obiad Nel?
-
Proszę?- nauczycielka wydawała się zaskoczona.
-
Kanapek dziś mniej wziąłem-specjalnie! Jak mnie na
obiad zaprosisz to ci opowiem o czym Baranek zapomnieć próbuje.
-
No to zrobię....
Baranek z sąsiedniej
wsi jest. Jego ojciec Jóźwa wozakiem był. Drewno woził. Mówili o nim ludzie, że
dobrym człowiekiem był. Tyle, że pił. Nie więcej niż inni tylko inaczej. Nie w
knajpie, nie w domu ale na wóz siadał i w las jechał. Nikogo ze sobą nie brał,
nikogo nie zapraszał, więc inni wozacy o nim mówili, że dziwak i sknerus. Ale,
że w pracy zawsze solidny był to i nie czepiali się go za bardzo. Ale którejś
nocy ledwo się do domu doczołgał. Obity był jak pies. Dwa tygodnie w łóżku
leżał. Baranek przy ojcu cały czas siedział, mył, pomagał, karmił Pytali się go
ludzie co się w nocy stało ale ani słowa nie powiedział. Wyzdrowiał stary i
czas jakiś potem znowu do lasu na noc z butelką ruszył. I znowu ledwo się do
domu dowlókł. Ale wtedy Barankowi już powiedział kto to zrobił. Mówił, że
zagrodził mu drogę olbrzym z krzyżem w ręku i tymże krzyżem prał go aż stary
przytomność stracił. Bił i krzyczał, że życie zmarnowane, że wszystko przemija,
że świat się kończy i że on – Święty Krzysztof- patron wozaków Jóźwę od nicości
ocali. Mówili ludzie, że chłop oszalał a i ksiądz powiedział, że żaden święty krzyżem dobroci w taki sposób
nie uczy. No i Jóźwa w końcu przyznał rację. Ale pół roku później Baranek go w
lesie znalazł. Wtedy to go ledwo odratowali- taki zmasakrowany był. Mówili
ludzie, że taki siny był jakby go banda
jakaś kijami całą noc okładała .I znowu w gorączce bredził, że Święty Krzysztof
go tak krzyżem od złego ratował, i że śmierć dobrą mu obiecał tylko poprawić
się musi. I pękło coś w człowieku- nigdy
już wódki do ust nie wziął...
- Wymyślasz to?-
Nel nie wytrzymała- co to za bzdury? Jakaż to ciemnota! Nic nie
rozumiem? To
niby czemu Baranek pije? Skoro ojciec alkoholu nie dotykał?
-
Nic nie wymyślam, powtarzam tylko co słyszałem. A
historii jeszcze nie koniec.
...Wódki już nie
dotknął ale postanowił sobie całą rodzinę od nicości uratować. A tylko jeden
sposób znał- ten co go Święty Krzysztof nauczył. Krzyż sobie sprawił i bił ich
wszystkich. Próbowali mu ludzie tłumaczyć, ksiądz mu pismo święte czytał,
piekłem groził- nie pomagało. Mówił wtedy Jóźwa, że to jemu Święty Krzysztof
powiedział jak od nicości się trzeba ratować a nie księdzu, nie sołtysowi. I
mówił, że wszyscy z niego powinni przykład brać, że siniakami i krwią droga do
dobroci i sprawiedliwości brukowana. W końcu żona z córką uciekła, wszyscy się
odsunęli, nikt już Jóźwy do pracy nie chciał, tylko Baranek został. Chodził do
pracy zamiast ojca, na dom zarabiał, koło domu robił ale im bardziej się starał
tym bardziej go Jóźwa bił krzycząc, że to dla jego dobra. Wtedy dopiero na
niego Baranek ludzie zaczęli wołać, że niby dobry jest i cierpliwy jak Baranek Boży. Aż w którąś niedzielę Baranek ojca w domu nie zastał,
szukał w lesie, po wsi a znalazł dopiero w stajni. Jóźwa widać konie własne
chciał od nicości ratować. I zabiły go konie, jego własne konie. A cały ponoć
był zmiażdżony, wdeptany w słomę. Nawet Święty Krzysztof tak bić nie potrafił.
I mówili potem ludzie, że dwa razy Święty Jóźwę oszukał. Raz jak od nicości go
ratował, dwa jak dobrą śmierć obiecał. O tym Baranek chce zapomnieć.
-
Ty w to wierzysz? – Nel patrzyła się na Wojtka z
politowaniem.
-
A co to ma do rzeczy?
-
No jak to co? Przecież to gusła, głupoty!
-
Może i tak? Może i nie? Nie wszystko się da racjonalnie
wytłumaczyć w życiu. Prawda?
- Tak jak twoją
obecność tutaj?
- Moją? O co Ci
chodzi?
-
W sumie nic. Tylko, że wiem, że tu każdy jakąś historię
ma. Taką historię do zapomnienia. ty także, prawda?
-
Nie twoja sprawa. Koniec przerwy. Malowanie czeka.
Patrzył za nią Wojtek zastanawiając się jaka to historia
czeka na zapomnienie .
Uporał się z malowaniem szybko. Jeszcze Machura coś
próbował wymyślać ale prosił Wojtek, żeby do chłopaków, do lasu mógł wrócić.
Nel od czasu tamtej rozmowy przynosiła tylko coś do picia i jedzenia ale już
nie zostawała na rozmowę.
Leśni ucieszyli się widząc kompana.
-
O tuś mi Wojtuś!- Ataman zwyczajowo pierwszy zabierał
głos- jużeśmy myśleli, żeś do miasta wrócił!
-
Eee. Wojtuś z nauczycielką gadał- Baranek jak zwykle
nie przebierał w słowach- i jak ona Wojtuś? Dzika jakaś, no nie?
-
Może i dzika, skąd mi wiedzieć?
-
No jak skąd? Widzisz, że ona księzniczka taka. Do
remizy nie przyjdzie, pogadać nie da rady bo zaraz z gębą wyjeżdża. Dzikuska
jakaś.
-
Ty już Baranek nie wymyślaj- Ataman przerwał
chłopakowi- jaka ona jest taka jest, ale dzieciaków na wsi chce uczyć. Dobrze
mówię Wojtuś?
-
Jak zwykle Atamanie , jak zwykle!
-
No, to do roboty chłopy a potem sobie pogadamy.
W piątkowy wieczór kiedy już po prysznicu leżał na swoim łóżku i czytał
książkę ktoś zapukał do drzwi.
-
Wchodźcie, gospodarzu, wchodźcie.
-
To nie
gospodarz, to ja Nel.
-
O rany, witam serdecznie nauczycielkę. Co też się
stało? Farba odpadła?
-
Nie. Nie odpadła. Chciałam o coś zapytać.
-
Zapytać? No proszę. czego się napijesz? Herbaty, kawy?
-
Przyniosłam coś. Mam tu nalewkę od swojej gospodyni.
Mówi, że krzepka.
-
Nalewkę? Super. Siadaj proszę, tu mam szklaneczki. O co
chciałaś spytać?
-
Czemu na ciebie mówią Wojtek-szczęścienosi? Już to parę
razy słyszałam. Czemu?
-
A ty też mi potem na pytanie odpowiesz?
-
A co to targ?
-
No niech będzie, że targ. Coś za coś.
-
Zobaczę, może odpowiem. Więc czemu?
-
To Machura wymyślił. Mówi, że dawniej to każda wieś
miała takiego co szczęście nosi. Tylko, że poznikali jakoś.
-
Ale czemu? Kto to jest?
-
To taka osoba dzięki której inni mają szczęście. Dziwne
prawda? Machura to wymyślił bo jak pierwszy raz u nich byłem to dziewięć
miesięcy później urodziła im się córka. A wcześniej jakoś im długo nie
wychodziło. Potem jeszcze parę razy tu byłem i Machura mówi, że a to znowu się
komuś dziecko urodziło, a to ktoś ozdrowiał, a to ktoś na swojej działce garnek
ze złotymi monetami znalazł albo przestał pić. Sam nie wiem- na początku
protestowałem, wydawało mi się, że to jakieś bluźnierstwo ale potem jakoś
przestałem.
-
A ta historia z Rórową?
-
Ciotka Rórowa? No faktycznie to jakieś dziwne było.
Kiedyś mnie Machura poprosił, żebym z nim pojechał do jakiejś jego ciotki.
Potem się okazało, że ona wzrok traciła a lekarze już nic zrobić nie mogli.
Posiedziałem tam, herbatę wypiłem, pogadaliśmy trochę i wróciliśmy.
-
I co?
-
Ano właśnie to, że Rórowej się ta choroba cofnęła. Ale
przecież jej nawet nie dotknąłem! zaraz potem pojechałem do kumpla, żeby mi
jakieś badania porobił. No, wiesz oprócz takich medycznych to jakieś prądy,
biopola i takie tam. I nic- rozumiesz? Nic! Ale ludzie i tak swoje wiedzą.
-
Ano wiedzą- powtórzyła cicho Nel i dolała po raz
kolejny nalewki.
-
Teraz mi powiedz, jakie szczęście chciałabyś żebym ci
dał? Bo po to przyszłaś, prawda? Żebym i tobie szczęście przyniósł...
-
Ja? Ja bym chciała.....- zamilkła na chwilę, wpatrując
się w szklankę- zmień mnie! Zrób coś,
żebym była inna, normalna!
-
Boisz się prawda? Strasznie się boisz! Opowiedz mi
czemu i czego.
-
Opowiedzieć? Nie wiem czy umiem....Spróbuję...Musisz
nalać do pełna, wtedy może się uda....
Odkąd pamiętam, w mojej rodzinie nie działo się dobrze.
Choć bym nie wiem jak się starała, nie potrafię sobie przypomnieć ani jednego
momentu, z którego można by wnioskować, że moja matka kocha tatę. Odnosiło się
wrażenie, że wyszła za niego pchnięta jakąś tajemną siłą po to tylko, żeby mu
na każdym kroku udowadniać, jaki jest beznadziejny, śmieszny, żałosny. Robiła
wszystko żeby mu niszczyć życie.
Nas – dzieci
traktowała nierówno: wobec mnie potrafiła wykrzesać jakieś ciepłe uczucia, za
to z moim bratem obchodziła się okropnie.
Pamiętam różne
awantury wszczynane przez matkę, w których nie wiadomo, o co chodziło, ale
zawsze były skierowane przeciwko tacie. A tato – wzór cierpliwości, miłości...
bardzo nas kochał i robił wszystko, żeby było dobrze. Wtedy często płakał. Mnie
też w takich chwilach chciało się płakać, ale się powstrzymywałam – bałam się
przyznać do tego, że to on ma rację i że jest krzywdzony niesłusznie. Za taką
postawę matka by mnie zbiła. Już od najmłodszych lat wiedziałam, co to ścisk w
żołądku, drżenie rąk, niepokój. Wiesz jak potrafi boleć ze strachu brzuch? Na
początku nie rozumiałam tego wszystkiego do końca ale wyczuwałam doskonale co
jest dobre a co złe.
Mimo, że matka chciała w nas zaszczepić nienawiść do
taty, nie udawało jej się to.
W pewnym momencie
tato doprowadzony do granic wytrzymałości postanowił, że się wyprowadzi. Przez
ten czas odwiedzał nas w szkole, do domu matka go nie wpuszczała. Widząc, w
jakim jesteśmy stanie wrócił po miesiącu. Za ten powrót jestem mu niesamowicie
wdzięczna, mógł sobie przecież ułożyć życie na nowo.
Ten miesiąc był
najdłuższym miesiącem w moim życiu, a już szczególnie okropny był dla Piotrka.
Mój brat, pozbawiony jedynej osoby, która mogła go obronić, był bity dosłownie
za wszystko, był głodzony, wręcz torturowany. Zaczął się moczyć w nocy. Mnie
matka traktowała lepiej, ale tylko do czasu gdy kupiła sobie psa – wtedy
wszystkie resztki ciepłych uczuć podarowała właśnie jemu. Rozumiesz? Psu!!!
Gdy tato wrócił,
zamieszkał z bratem w jednym z pokojów, ja niestety pozostałam pod opieką
matki, ona tak chciała i zajmowałyśmy drugi pokój. Były więc jakby dwa mieszkania
w jednym. Miałam zakaz kontaktowania się z tatą i Piotrkiem, jeśli zostałam
przyłapana na rozmowie byłam karana.
Matka niesamowite serce okazywała jedynie pieskowi. Często budziła mnie
w środku nocy i kazała iść z nim na spacer. Pies mógł mnie nawet bezkarnie
gryźć. W tamtym okresie byłam chronicznie niewyspana, mogłam zasnąć o każdej
porze i w każdej pozycji. Matka nie
dawała mi czasu na naukę, a jednocześnie karała mnie za każdą ocenę niższą niż
5. Żyłam w wiecznym stresie, nigdy nie wiedziałam, kiedy i co się matce nie
spodoba i kiedy znów będę bita. Nie miałam czasu na żadne zainteresowania, nie
miałam przyjaciół. Gdy zbyt wolno wracałam ze szkoły, byłam od razu
podejrzewana, że rozmawiam w szkole z Piotrkiem, co oczywiście było zakazane.
Gdy matka zaczęła
pracować i wychodziła z domu, mogłam w
wielkiej konspiracji i czujności porozmawiać z tatą. W trakcie tych rozmów
dojrzewała we mnie powoli decyzja, żeby uwolnić się jakoś od matki, uciec.
Byłam coraz starsza i coraz mniej odporna na to wszystko, co się dzieje.
Wiedziałam, że jeśli nic się nie zmieni to albo zwariuję, albo ucieknę z domu,
albo się zabiję. Na to ostatnie miałam już nawet plan. No i któregoś dnia,
jakoś tak spontanicznie, po rozmowie z tatą, pod nieobecność matki spakowałam się
i wyjechałam do babci, mamy taty. Byłam tam przez całe wakacje, dzięki czemu
matka mogła ochłonąć zanim wróciłam i zamieszkałam z tatą. Dla niej to co
zrobiłam było przejawem niesamowitej niewdzięczności – przecież była dla mnie
taka dobra... Od tego momentu nienawidzi mnie przeokropnie.
Powrót po wakacjach
był bardzo trudny. Tato zamontował zamek w drzwiach do naszego pokoju, bo
matka, groziła mi, że mnie zabije. I wierzyłam, że jest do tego zdolna. W
tamtym okresie wychodziłam z domu równocześnie z tatą a wracałam dopiero wtedy,
gdy on wracał z pracy. Bałam się poruszać po mieszkaniu. Zza ściany słychać
było ciągle klątwy, ubliżanie... pewnie jest tak do dziś. Musiałam włożyć
ogromny wysiłek, żeby zbudować jakieś relacje z bratem – przez te lata rozłąki
stał się dla mnie obcy, poza tym miał w pamięci jeszcze to, że zawsze był
traktowany gorzej niż ja. Chyba do tej pory to wszystko ma jakiś wpływ na nasze
relacje.
Po szkole wyjechałam
na studia, koleżanki zawsze się dziwiły, że nie jeżdżę do domu. Wymyślałam
takie różne kłamstwa, byleby tylko uchodzić za normalną. Po studiach znalazłam
pracę. Jak najdalej od domu, od wspomnień, od siebie....
Czasami staram się
zrozumieć moją matkę, bo przecież nie ma
ludzi do końca złych. Wiem, że miała trudne dzieciństwo, wcześnie straciła
rodziców. Jednak ciężko mi pojąć, dlaczego tak bardzo nas nienawidzi, tak za
nic, bez powodu...
Przez ten czas poza domem pokleiłam jakoś swoją osobę,
tylko tak się boję, że jak kogoś poznam to stanę się taka sama jak moja matka.
Tak się boję, że znienawidzę cały świat i
siebie. Tak się boję.......
Zrobiło się cicho. Wojtek
nic nie mówił. Czekał aż oddech Anieli stał się równy. Podniósł ją jak piórko,
zaniósł na łóżko. Rozebrał delikatnie i przykrył. Pogasił światła i siadł na
schodkach. Potrząsnął butelką, a ta miło zabulgotała w odpowiedzi. Ta odpowiedź
była mu bardzo potrzebna. Siedział tak gapiąc się w niebo i popijając nalewkę.
Kiedy się skończyła rozebrał się i położył obok Anieli. W nocy czuł jak parę
razy się do niego przytulała. Kiedy się rano obudził już jej nie było.
W następną środę po południu Wojtek odnalazł Nel w szkole.
Wcześniej nie chodził do niej a i ona nie szukała kontaktu. Zanim cololwiek
spróbowała powiedzieć zapytał:
- Nel,
a co byś powiedziała gdybyśmy dzieciakom konie tu sprowadzili?
- Konie? Jakie znowu konie? Przecież tu
kilka koni w wiosce...
- Nie do wozu...Do jeżdzenia, hucuły. W
tamtym składziku obok szkoły można by im
stajenkę zrobić. Chłopy pomogą, siano
dadzą, wypuszczać je można na łąkę u Siedlicha,
on swoje dwa karosze tam trzyma więc
różnica nie wielka. A już go pytałem.
- No nie wiem...z dyrektorką muszę
porozmawiać, a czy kuratorium nic do tego...
-
Dyrektorkę już Machura załatwi, a kuratorium
co ma do łąki Siedlicha?- Wojtek się
uśmiechnął- a myślisz, że dzieciaki
chętniej do szkoły zaglądać nie będą jak koniki tu
będą mieć?
Nel nadal myślała.
- Ok, zróbmy tak- Wojtek widział, że musi jej
dać chwilę- Ty porozmawiaj z dyrektorką a
jak będzie jej zgoda to niech
ona Machurze da znak i w weekend pojedziemy po koniki. Ja
pogadam z Atamanem-on pomoże z konikami a
chłopaki w międzyczasie porządek zrobią
w składziku.- Tak będzie ok? Tylko jest
jeden warunek- po koniki razem jedziemy.
Pożyczę przyczepkę i auto od Machury,
weżmiemy Atamana i pojedziemy.
Dziewczyna nadal zdwała się wahać
ale widać było, że powolutku pomysł jej się zaczyna podobać.
Ataman ze zdziwieniem spojrzał na
Wojtka znad kanapki.
- Koni? Jakich koni?
- No koni, hucułów. Machurowa mi mówiła, że wy dobrze Atamanie Śpiącą znacie i
, że od
niej konie najlepsze.
- No niby znam . A konie fakt, najlepsze. Dyć to kawał drogi. Jak my te
konie? Na oklep?
- A gdzie tam-Wojtek się uśmiechnął bo widok
wysokiego i chudego Atamana na hucule rozbawił go nieco- za daleko, weźmiemy od
Machury przyczepkę i w sobotę pojedziemy.
Machura pieniądze da a i od chłopów zbierze
bo mówił, że dla dzieciaków to zawsze warto.
A on już swoją Elusie na takim koniku w
wyobraźni zobaczył.
Ataman zamyślił się niespodziewanie. Wojtek spokojnie
czekał. W końcu siwa broda drgneła.
- Pojedziemy. Dawnom już Śpiącej nie widział a... pinindzy nie trza. Ja załatwie.
-
Atamanie, jeden taki konik ponad dwa tysiące kosztuje. A tu trzeba ze
dwa..
-
Choćby i pięć. Ja załatwie i basta. Ty podwodę załatw i w sobotę ruszamy
a Cisi porządek
w składziku zrobią- słyszą? – Cisi
skineli zgodnie głowami.
- To i ja pomogę- Baranek chlipnął kawę.
- To byś musiał moczymordo w piątek pały nie
zalać- Ataman roześmiał sie po swojemu, głośno i chrapliwie.
- Oj zaraz tam
zalać- Baranek wydawał się być poruszony- Winko jedno wypiję.... no może
dwa- reszta
wypowiedzi utonęła już w śmiechu
wszystkich.
W sobotę dobrze po śniadaniu przyczepka podpięta za
Terrano podskakiwała wesoło na drodze. Ataman drzemał na tylniej kanapie a Nel
zapatrzyła się na zbocza gór.
- Nel jesteś tu? –Wojtek nie dał jej odpłynąć.
- Tak, jestem. Jakoś tak sie zamyśliłam. Skąd
ten pomysł na te konie?
- A jakoś tak przypadkiem. Machura kiedyś
wspominał coś, że Śpiąca super na nich zarabia
bo
rękę ma do koni jak nikt. I że mnóstwo dzieciaków tam jeździ na tych
konikach.
Hipoterapia też tam jest. A Machurowa
zaraz, że ponoć Ataman ze starych czasów ją zna.
Nikt nie wie jak i dlaczego ale ponoć
właśnie tam gdzieś mieszkał kiedyś.
- Śpiąca? Kto to jest? To nazwisko?
- Eeee, raczej nie. Widzisz, że tu większość od
nazwisk, imion ucieka. Tak jakoś mówią na
nią, znaczy na właścicielkę ale czemu? Pojęcia nie
mam. Atamana potem zapytamy bo
skoro ją zna tak długo to musi wiedzieć. Czasu będzie dosyć i
tak przenocować tam
musimy bo w dzień nie obrócimy. Ja sam
ciekawy jestem, tym bardziej, że Ataman
pieniędzy zakazał nam brać. A co lepsze
Machura nakazał go słuchać.
Nel zamyśliła się po raz kolejny
i reszta drogi upłyneła w miarę szybko rzadko przerywana krótkimi komentarzami
Wojtka o innych kierowcach i pochrapywaniami Atamana.
Trafili bez trudu. Dojazd był w
wielu miejscach oznaczony tablicami informacyjnymi hodowli. Zaparkowali na
parkingu wsród wielu innych aut. Widać ruch weekendowy był duży. Ataman
wygramolił się z auta.
- Ki czort? Co tu tyle tego?- wskazał na auta.
- Atamanie, tu nie tylko hodowla ale i pojeździć można.
Turyści.
- Diabli nadali- Ataman nigdy nie płonął
przesadną miłością do turystów- chodźmy, trza
Śpiącą znaleźć.
Ruszyli za nim omijając
samochody. Za bramą stał duży budynek, wyglądał na domowy chociaż nad jednym z
okien widać było napis : „Biuro”. Ataman jednak skierował się w stronę
zabudowań w głębi.
- Może w biurze spytamy?- Wojtek spróbował go przyhamować.
-
Iiiii tam. Śpiąca u koni będzie a
nie w biurze- odmruczał Ataman nawet się nie odwacając.
Zanim doszli do budynku z dużych
wrót wyszła kobieta. Szczupła, z zaczesanymi do tyłu siwymi włosami. Przyłożyła
nad oczy rękę osłaniając sie przed zachodzącym słońcem.
Ataman nie zatrzymywał sie póki
nie podszedł do niej na wyciągnięcie ręki.
Kobieta opuściła rękę. Na
jej opalonej słońcem twarzy pojawił się
wyraz zdumienia.
- Tadeusz?
- Tadeusz?- jak echo powtórzył za nią Wojtek.
- A Tadeusz, Tadeusz- żachnął się Ataman-dawnośmy
się nie widzieli Taszu.
- Ano dawno. Wyglądasz jak..jakiś święty z tą
brodą- jej oczy zrobiły się cieplejsze.
- Eeee jakoś tak, wygodnie- Ataman odruchowo
pogładził swoją długą siwą brodę-
Chcielibyśmy pogadać Taszu. O interesach.
- Ohoho...no to poważna rozmowa będzie chyba.
Teraz jeszcze zajęta jestem, czekam na
dużą grupę co zaraz z wycieczki powinna wrócić.
Końmi się trzeba zająć i dziećmi ale
idźcie do biura, tam o was zaraz zadbają. Wieczorem
będzie czas to pogadamy. Ogień
się napali, usiądziemy, napijemy się i
pogadamy.O interesach też. – wyjełą z kieszeni spodni małą krótkofalówkę i
podniosła na wysokość ust.
- Tania, słyszysz ty mnie? Zaraz tam ludzie
podejdą, tfu co ja gadam ludzie, wujek Tadeusz
przyjdzie- coś zaszumiało i zaskrzeczało w
odpowiedzi- oj nie pamiętasz, nie ważne, pokaż
im gdzie świerkowy domek- daj jeść, pić i
wytłumacz co trzeba. Potem do nich zajrze.
Ataman zdumiony patrzył na Tasze.
-
Co ty tak zdurniał?- kobieta uśmiechneła się wesoło- cywilizacja, nie w
kij pierdział. My tu
musim po europejsku. A teraz idźcie, Tania
wszystko pokaże. Tanie pamiętasz ?- odwróciła
się na pięcie i znikneła w stajni nie
czekając na odpowiedź.
Tania musiałą być córką, no
chyba, że byłaby dużo młodszą siostrą pomyślał Wojtek. Dziewczyna miałą takie
same oczy, usta, uśmiech tylko włosy miała kasztanowe i przycięte do ramion.
Była widocznie bardzo speszona bo mimo zapowiedzi Atamana jako wuja ani razu
nie zwróciła się tak do niego. Zaprowadziła ich do do drewnianego domku
stojącego tuż pod ścianą lasu. Domek w środku był przytulny, widać przygotowany
dla turystów. Pościel leżała przygotowana na łóżkach, w łazience leżały
ręczniki, w lodówce stały napoje. Ataman chętnie przyjął od Wojtka piwo i opadł
ciężko na fotel. Nel siadła na łóżku nadal nie odzywając się do nikogo. Wojtek
wiedział, że o musi zacząć.
- Atamanie, może byście nam tu trochę
wytłumaczyli o co chodzi. Jaki wyście wujek?
Czemu ona Śpiąca? I czemu te konie za darmo
mają być?
Siwa broda Atamana przechyliła
się do tyłu i nie opadła dopóki w butelce nie zaświeciło dno.
-
Uch...ależ mi się pić chciało. Gdzie to takie wycieczki na starość.
Ostatni raz, psia jucha....- zagderał ni to do siebie, ni to do butelki- daj no
jeszcze jedno piwko bo cóś mnie jeszcze w
gardło drapie.
Drugie piwo poprawiło jego humor.
Poprawił się na fotelu.
-
Wyjrzyj na Wojtuś na dwór. Się mnie wydawało, że ja widział tam miejsce
na ognisko i
drewno. Rozpal no ogień, panienka mi pomoże
to my kocyki wyniesiem i przy ogniu
będziem
sobie gadać. Bardziej to po mojemu niż się tu kisić.
Chłopak już na tyle znał Atamana,
że wiedział, że na dyskusje nie ma co tracić czasu. Pół godziny później ogień
wesoło trzeszczał na suchych brewionach ułożonych w pagodę.
- Ot, widzi panienka?- Ataman nie
omieszkał zauważyć- jaki spryciul ten nasz Wojtek? Jaki
ładny ogieniek sporządził? Musi panienka wiedzieć, że kto ogień umie
palić to już poważny
gość jest- perorował z zadowoleniem opróżniając kolejną butelkę piwa-
kto w ogniu umie
porządek trzymać ten gość, oj gość- to, to ja już wiem.
Nel nadal patrzyła to na ognisko
to na nich nie bardzo wiedząc co mówić i co robić.
-
Atamanie, opowiedzcie nam...
- Opowiem, opowiem, wszystko opowiem tylko
chwilę mi dajcie cobym do kupy wszystko
poskładał- broda została pogłaskana wolną
ręką. Druga ręka nie odpuszczała butelki.
- Czemu ona Śpiąca? Hmm...Mówią ludzie, że
nigdy nie śpi..
- Nie śpi?- tym razem Nel już nie wytrzymała-
jak to nie śpi?
- Jak
panienka przerywać nie będzie to się dowie- Ataman ze zgorszeniem spojrzał na
nauczycielkę...
Dawno to było, dawno. Nawet
bym policzyć nie umiał.. Chociaż Tania wtedy malutka była, z rok miała, nie
więcej chyba. Mieszkali oni niedaleko,
ot kilka kilometrów tam pod górkę. Domek taki nie mały, nie duży, domek i
zagródka bo Semen, znaczy mąż Taszy koniki już wtedy hodował. Oj miał on rękę
do koni, miał. Piękne te konie miał, wielkie i mocne. W kolejce się ludzie po
nie ustawiali albo płacili kto więcej da. A Semen i tak nie wszystkim chciał
sprzedać. Jak wiedział, że ktoś dla konika za ostry, bez serca a z batem, nie
sprzedawał. Bić nie pozwalał. Nie mówię, żeby batem nie śmignąć koło ucha albo
w zadek ale byli i tacy co Boga w sercu nie mieli i nie raz kłonice na koniu
łamać próbowali. Takich Semen nienawidził i takim konia nigdy nie sprzedał.
Powodziło im się, dziecina,
znaczy Tania się pojawiła, ot jak w raju się żyło. Ale świtu któregoś, to
lipiec chyba był, Tasza się w nocy do
dziecka obudziła i zobaczyła, że Semena w łóżku nie ma. Myślała ona, że do koni
poszedł bo on często jak konie w nocy zarżały to szedł sprawdzić czy im czego
nie trzeba to i nakarmiła Tanie i z nią spać poszła znowu. Ale rano też go nie
było a i w stajni nie było a konie za to
niespokojne, rozhukane, przestraszone. Wzieła Tanie na ręcę i poszła Semena
szukać. Do wsi zeszła ale nikt chłopa nie widział, tedyk wróciła do domu. Przed
południem dopiero go znalazła, za stajniom. Za ręce i nogi do drzewa przywiązali
i porżneli jak...zwierzę jakieś. Stała tak z Tanią patrząc na niego aż myśmy je
znaleźli. Z domu go wyjeli, z łóżka a Tasza nic nie słyszała, nic nie poczuła.
Jak się dziecina w nocy obudziła to cicho było na zewnątrz, nic słychać nie
było a Semena cieli po kawałku bo pewnie pieniędzy szukali. Krzyku żadnego
Tasza nie słyszała, nawet jęku..I nic im Semen nie powiedział, bo pieniędzy w
domu nie naszli. Widać albo pomyśleli, że ich nie ma bo skoro na męczarniach
nic nie powiedział...Nie wiadomo. Po Taszę i dziecinę nie przyszli. Dziękować
Bogu. Od tamtej pory, mówią, że Tasza nie śpi..Jak tylko oko zamknie to krzyk
słyszy Semena. Krzyk co to go nie było... Tyle lat....
Ogień skoczył do góry iskrami
połykając następne brewiono.
- Tania na jakieś 20 lat wygląda-
Nel patrzyła w ogień- nie możliwe. Bez snu się nie da przecież...
- Da, nie da – przerwał Ataman
wyraźnie zły za wyrwanie go z zadumy – mówię jak było i co ludzie gadają. Czy
prawda czy nie to się sami spytajcie. Przyjdzie zaraz.
- Oj nie gniewajcie się- Wojtek
uspokoił sytuacje- wiecie, że nam miastowym nie wszystko się w głowie mieści.
-
Tania ma 22 lata- głos Śpiącej aż przestraszył Nel. Kobieta stała tuż
obok niej, oparta o świerk. Nie zauważyli jej bo światło ogniska tuż przed
świerkiem traciło swoją moc. Podeszła do nich i siadła obok nauczycielki.
- Nadal nie śpie. Wysyłali mnie do
doktórów, badali, mierzyli, jeden nawet jakąś pracę
napisał. „Zaburzenia snu na skutek traumatycznych...”- przerwała patrząc
dziewczynie
prosto w oczy- mówili, że udaje, nie ważne zresztą, teraz to już nie
ważne. Umiem z tym
żyć. Oboje umiemy z czymś żyć,
prawda Tadeusz?
Ataman zaburczał coś do wnętrza
butelki ale Nel nie odpuściła.
-
Ale co się dalej stało, przecież to zbrodnia, kto to zrobił? Złapali
ich?
- Zbrodnia- Tasza- popatrzyła w ogień-
przyjechali z powiatu, wypytywali, zdjęcia robili,
kręcili się jak pies za ogonem. Nic nie
znaleźli, nikogo.
-
Nikogo?- Nel zawiesiła głos.
- Nikogo, ale z rok później, jakoś tak w odstępie tygodnia znaleziono trzy
osoby, dwóch
robotników z pgr-u i jednego takiego
pomagiera co to u wszystkich za parobka robił. W
lesie ich znaleziono, martwych, z
wypalonymi wnętrznościami...ktoś ich na rozpalone
ognisko posadził. Posadził i tak
trzymał...aż się spalili. Pamiętasz Tadeusz – pochyliła się
mocno w stronę Atamana- pamietasz?
- Pamiętam- ostro odpowiedział- Semen mi szwagrem ale bliżej niż brat, pamięci nie
oszukasz, zawsze będę pamiętać.
- Ludzie mówili, że to ci byli co to Semenowi
zycie zabrali, ci co go pokroili.....
- Ludzie różne rzeczy mówią- Ataman przerwał Śpiącej
gwałtownie- a jeśli prawdę gadali to
i dobrze się stało, że z kurwy synów na ogniu
usmażyli. I niech tak zostanie. My tu Tasza,
w
interesie a nie żeby w przeszłości grzebać.
- Ot jak się
zaperzył, myślałby kto, ja słyszała jak ty wcześniej przy dzieciakach w
przeszłości
mojej grzebałeś- usmiechęła się kobieta, pojednawczo- dla mnie to już nie
bolesne, mnie to
już nie przeszkadza. Jaki to interes?
- My Tasza, koników
potrzebujemy, trzech albo czterech- Ataman zakoczył i Wojtka i Nel –
tak żeby się
dobrze chowały. We wsi będą dla dzieci.
Opieka będzie, sianko będzie,
stajenka zrobiona,
zadbane będą.
- To hucuły, stajenka
to zimą tylko im potrzebna. I tylko gdy ostra zima. One twarde jak ty,
Tadeuszu i jak ja
– uśmiechnęłą się smutno – przyczępę jakąś macie?
- Mamy ale taką na dwa koniki- Wojtek rozglądał
się zdziwiony.
- To dwa dostaniecie teraz. Ułożone, dla
dzieciaków w sam raz. Siodła dam i wskazówki co i
jak. Pewnie we wsi znawców więcej niż
pijaków ale moich wskazówek słuchać mus! Po
dwa następne
przyjedziecie za trzy tygodnie. Ale ty Tadeusz przyjedziesz- bez Ciebie nie
dam.
- Przyjadę, co mam nie przyjechać- Ataman rzucił
brodą do góry.
- Ale jak cztery?- Wojtek nadal nie mógł
zrozumieć- myśmy dwa planowali, takie konie
kosztują....
- Ano kosztują, ale nie powiedział wam?- Tasza
wskazała spojrzeniem Atamana
- Nie powiedział- sam zainteresowany
burknął rozglądając się się za kolejnym
piwem.
- Ty już tego piwska nie chlaj- Tasza
uśmiechneła się szeroko- dam ja ci zaraz coś lepszego
niż piwo.
Pigwówki mojej spróbujecie. A to- wskazała głową dookoła- to nasze wspólne,
moze nie w
połowie, bo kredyty to sama spłacałam a ten się lenił...Zanim stało się
tamto.....Tadeusz i Semen wykupili ten
teren, hodowle całą też kupili. Ja tylko pilnowałam,
rozwijałam. Ponad 20 lat, sama....
- Mnie do koni
daleko- żachnął się Ataman
- Bzury pleciesz , ja
pamiętam jak z Semenem do koni gadałeś, dobrego człowieka koń
zawsze pozna.
- Może i pozna, może
i nie pozna . Daj no lepiej pigwówki bo po tym piwie to w krzaki się
ino chce.
- Na pigwówkę do dom
pójdziemy. Młodzież niech tu przy ogniu zostanie, mnie już
wygodniej przy
kominku siedzieć niż na pniaku- Tasza wstała- a wam butelkę zaraz ktoś
przyniesie.
Długo siedzieli w ciszy. Nawet chłopak który z butelką
przyleciał, słowa nie powiedział tylko butelkę postawił i zniknął w ciemności.
Wojtek dorzucał do ognia patrząc jak iskry zmieniają się w gwiazdy.
- Następna historia
do zapomnienia- cicho powiedziała Nel- ale nic nie rozumiem. Jeśli on
szwagier? Jeśli
jest tu współwłaścicielem? To czemu on w lesie pracuje? Jaki tu sens?
Wojtek podał jej pigwówkę.
- Napij się, opowiem
ci, jeszcze jedną historię do zapomnienia. O artyście który stracił
wszystko. Dziecko, żonę...żonę która była
siostrą Taszy. Może wtedy będzie ci łatwiej
zrozumieć.
Siedzieli długo. Rozmawiali, patrzyli w ogień, pili. Nel w
końcu oparła się o Wojtka i usnęła.
Rano obudził ich Ataman. Szybko i sprawnie wydał polecenia i
zaraz po śniadaniu z dwoma hucułami w przyczepie ruszyli z powrotem. Wracali
jednak w milczeniu.
Kilka dni później wieczorem ktoś zapukał do drzwi Wojtka. W
sumie był pewnien, że zobaczy Nel ale w drzwiach stanął wysoki, szczupły mężczyzna.
Wojtek popatrzył na niego z zaskoczeniem. Wydawało mu się, że skądś zna te
oczy. Oczy i pajęczynkę zmarszczek dookoła nich.
- I co się tak gapi?
Człowieka nie widział?
- Ataman??- Wojtek aż usiadł.
- Jaki ja Ataman?-
człowiek potarł niezdarnie swoją twarz-
bez brody to ja już żaden
Ataman, Tadeusz,
Tadeusz Jasica- uśmiechnął się krzywo.
- O raju- Wojtek nadal siedział bez ruchu- i włosy obciałeś,
ja myślałem, że ty z osiemdziesiąt
lat masz
Atamanie...
- A już ci. Osiemdziesiąt.... pięćdziesiąt dwa- parsknął po
staremu Ataman- mogę usiąść?
- A pewnie, przepraszam, zaskoczony taki jestem...naleję coś...
- A nalej. Przyda się.
Wojtek zakręcił się szybko po kuchence. Gość siedział tymczasem
i spokojnie patrzył się na niego.
- Może i mają racje- ni to zapytał, ni stwierdził kiedy
usiedli naprzeciw siebie ze szklaneczkami w ręku.
- Racje w czym?- nie zrozumiał Wojtek.
- O tym szczęscia noszeniu....Jutro mnie w robocie nie
będzie. Ani pojutrze. Wyjeżdżam.
- Jak to? Gdzie?
- Do Taszy jadę....Ona potrzebuje pomocy. A ja? – zamyślił
się- uciekłem od wszystkiego
kiedyś, od rodziny
od niej, od grobów. Tak mnie coś wewnątrz bolało, że żyć tam nie
mogłem. Za każdym
razem jak tam jechałem, jak kogoś ze starego życia widziałem to
potem aż mnie coś w
środku rwało. Tyle lat mineło...I dopiero ty i te konie....i
pojechałem...i
okazało się, że nic nie boli. A raczej boli ale żal, że tyle lat przepadło.
Tania
już taka duża.
Studiuje, matce pomaga. To i ja mogę pomóc. Semen jak brat mi był- to i
jemu winien jestem.
Machura już wie. A
i tobie musiałem powiedzieć, bo dumam tak, że bez ciebie by się to nie
stało. Może ty i
szczęscie nosisz? Może ja już coś w sobie nosić przestałem? Ja zwał tak
zwał, grunt, że
masz we mnie przyjaciela. Obiecane koniki przyjadą- auto Machura ze mną
wyśle, bo rupieci
trochę zabrać muszę a powrotną drogą koniki miał będziesz. Tedy
podziękować
przyszedłem i pożegnać się.
- Ależ nie ma za co dziękować- Wojtek podniósł do góry
szklaneczkę- za wasze zdrowie piję,
Tadeuszu i za
szczęscie wasze.
- A wrednym na pohybel-
uśmiechnął się Tadeusz Jasica i przechylił do dna.
Kilka następnych dni było
zdecydowanie dziwne. Las bez Atamana już nie był taki sam. Baranek nieco
oklapł, bracia Cisi zrobili się bardziej cisi. Rozmowa się nie kleiła. Rąbali,
obcinali, zwozili ale zupełnie tak jakby każdy robił to sam. Baranek jakoś tak
bokiem na Wojtka patrzył, co ten odczytał jako żal o to, że Ataman zniknął.
Zmieniło się to dopiero wtedy kiedy Machura przywiózł im nowego, jakogoś tam
krewniaka krewniaka który ma krewniaka....Baranek samoistnie stał się
wprowadzającym a potem jakoś płynnie rozdzielającym pracę. Wspominali przy jedzeniu
Atamana, opowiadali o historyjki z jego udziałem i śmiali się z nich wspólnie.
W środę tuż po pracy Wojtek
wykąpał się i położył się z książką na łózku.. Lubił ten moment, taką chwilę
tylko dla siebie. Czasami czytał, czasami łapał szybką drzemkę, czasami myślał
o tym co było w lesie i o tym co będzie później....czyli o Nel. Zawsze o tej
samej porze szli wieczorem sprawdzić czy koniki mają wszystko to czego
potrzebują. Oboje wiedzieli, że to tylko pretekst do spotkania bo i dzieciaki i
sam Siedlich dbali o konie aż za bardzo a jednak udawali przed sobą, że to
właśnie najważniejszy powód spotkania.
Minełą może minuta a drzwi otworzyły się i stanął w nich Machura.
- Myślinowa dzwoniła, musim do
niej jechać, teraz- powiedział takim tonem, że Wojtek podniósł się natychmiast,
złapał kurtkę w rękę i wbił nogi w buty.
- Co się stało? Konie?- próbował
dowiedzieć się czegoś po drodze.
- Nauczycielka wyjechała.
-
Nel? Kiedy? Gdzie?
- Ano nie wiem. Myślinowa
dzwoniła i mówiła, że list do ciebie jest.
Już nie rozmawiali. Wojtek próbował
wyjaśnić sobie cokolwiek ale nic nie wydawało się jasne. Ostatnimi czasy, coraz
lepiej im się razem rozmawiało, śmiała a nawet razem milczało. Oswajali się
nawzajem, jak to nazywał. Wydawała się coraz bardziej otwarta, radosna, ufna. Myślał
nawet, że jest coś między nimi...coś co może być...no właśnie, czym być? Nawet
wczoraj wieczorem......Jak zwykle... rozmawiali o wszystkim i niczym. I tak jak
codzień odprowadził ją do domu i nie mógł sobie przypomnieć nic co mogłoby
wskazywać, że ....
Auto staneło gwałtownie. Przed
szkołą stała dyrektorka szkoły. Już z daleka Wojtek widział mały jasny
prostokąt w jej rękach.
- Dla pana- powiedziała- od Nel –
dodała niepotrzebnie.
Koperta nie była zaklejona.
Wojtek wyciągnął kartkę, rozłożył i czytał.
Mówiłeś kiedyś, że tu każdy ma
taką historię do zapomnienia. Wiem, że akurat Ty to zrozumiesz, teraz i Ty masz taką historię- mnie.
Nie mogłam inaczej. Możesz
sobie myśleć co chcesz- choćby i to, że przestraszyłam się tego, co ludzie
mówią, że ten co szczęście nosi sam nigdy będzie szczęsliwy.
Nic Ci nie mogę dać.
Przynajmniej nie teraz.
Nie gniewaj się. Przepraszam.
Wojtek nic nie powiedział, rzucił
kartkę pod nogi, spojrzał się na szepczących coś do siebie Machurę i Myślinową
a potem odwrócił się i poszedł przed siebie.
-Wojtuś? Gdzie idziesz?- Machura
zaniepokoił się.
-Koniom trzeba wody nalać...albo
coś- rzucił za siebie i zniknął w ciemności.
2004-2014.
To opowiadanie powinno mieć ciąg dalszy😍.Po prostu.Człowiek zdążył polubić bohaterów i chciałby im potowarzyszyć dłużej..
OdpowiedzUsuń