piątek, 27 kwietnia 2018

CISZA

"CISZA"


Antoni.
 Och, jak cieszył, że pogoda jest łaskawa. Słońce świeciło mocno, ale jak na kwiecień było akurat. „Nie za zimno i nie za ciepło” pomyślał schodząc powoli po schodach. „ Nie mogli tu jakoś płasko zrobić? Albo schody albo pochylnią na wózki, ale za to kilometry dookoła” utyskiwał w duchu. W jego wieku każde schody robiły już wrażenie. Na szczęście wycieczka do przychodni nie była za długa, a też i na lekarza nie czekał. „I co mi nowego powiedział? A nic. Tylko te tabletki, tabletki, aż do zerzygania” podsumował w duchu i skierował się w stronę parku. To był jeden z jego rytuałów- nakarmić gołąbki. Siadywał zawsze na tej samej ławce i z przepastnych kieszeni wyjmował zawinięte w folie kawałki pieczywa, czasami jakieś ziarna. Rzucał je tuż przed siebie patrząc jak ptaki kłębiły się tuż obok jego nóg.
Często też spotykał się tutaj z starym Wiśniewskim. Gadali chwilę o niczym i wszystkim.
Wiśniewski też lubił gołębie. Hodował je kiedyś, ale po przeprowadzce do bloków zostawało mu tylko karmienie. Czasami podchodziły też dzieci zaintrygowane ufnością ptaków. Antoni dawał im troszkę okruszków i pozwalał sypać je ptakom. Lubił dzieci. Wydawały się takie niewinne, dobre. Często brał na przykład na kolana wnuczkę Zawadzkiej, bo ta bywała w parku prawie codziennie. Za samą Zawadzką nie przepadał. Była stara i gadatliwa, ale wnuczka była bardzo grzeczna. Antoni gładził ją po główce patrząc jak dziewczynka karmi gołębie jego okruszkami.
Tym razem ani Zawadzkiej ani starego Wiśniewskiego nie było. Antoni mówił o nim „stary”, chociaż dzieliło ich tylko 11 lat. Inna sprawa, że Wiśniewski wyglądał na starego a Anatol staro tylko się czuł. W młodości uprawiał sport, pracował zresztą przy sporcie, więc zdecydowanie nie wyglądał na swoje lata.
Choroba spustoszyła jego wnętrze, ale każdy mu mówił, że nie wygląda na swoje lata.
„Może się przekręcił?”- Pomyślał o Wiśniewskim. „Eee, gdzie tam, jak sam o sobie mówi, jeszcze na karku córce trochę posiedzi”. „Ja jestem z długowiecznych- powtarzał za często, zresztą Wiśniewski- ojciec mój 96 lat, dziad mój 94, a jego dziad ponoć 103 lata! To i ja zamierzam do setki dociągnąć. A co mi tam, że czasami spodnie zmoczę? Pies srał spodnie...”
Antoni akurat tego tematu słuchać nie lubił, kierował zawsze rozmowę na gołębie. Stary wiedział o nich wszystko i dzielił się tą wiedzą w kółko, ale jakoś ten temat nie irytował Antoniego. Lubił słuchać o ptakach i patrzeć na ich ostre dzióbki, którymi wydzierają sobie większe kawałki rzucane przez niego pod nogi. Lubił też wsłuchiwać się w ich „gru,gru”.
„I co wy o życiu wiecie, głuptaki?” – pytał czasami o ile nikogo nie było w pobliżu.
„ Byleby się nażreć, napić , obesrać jakieś auto, gru,gru,sru,sru. A srajcie ile możecie”- uśmiechał się zawistnie. Tak jak lubił gołębie tak i lubił widok ubrudzonych przez nich samochodów. Zawsze wielka śmierdząca plama na aucie wywoływała u niego uśmiech. A im większa plama tym i radość była większa.
Podniósł się powoli z ławki i roztrącając delikatnie ptaki nogami skierował się w stronę domu. Zaczynał czuć głód a po obiedzie znowu proszki trzeba będzie połknąć. A po tym wszystkim lubił sobie włączyć telewizor i zapadał w swoim ulubionym fotelu w drzemkę. Czasami zazdrościł Wiśniewskiemu, że ten ma córkę, która może się nim opiekować, ale czasami, gdy pomyślał, że ktoś miałby mu coś zalecać, przypominać, w ogóle chodzić za plecami nie żałował, że jest sam.
Droga powrotna zmęczyła go jakoś bardziej niż zwykle. „To drugie piętro mnie kiedyś zabije”- pomyślał. „Wiśniewski ma lepiej, parter to tylko 6 stopni, tyle, że całe życie za kratami”- uśmiechnął się w duchu.. Otwierał już drzwi, kiedy kątem oka na schodach prowadzących z góry zobaczył człowieka ubranego od stóp do głów w jakiś dziwny biały kombinezon. Nawet twarz miał zasłoniętą białą maską. Jedyną myśl Antoniego: „Deratyzacja? U nas?” rozwiało mocne pchnięcie w plecy. Zatoczył się mocno, ale na szczęście plecy napotkały oparcie w postaci ściany z wieszakiem. Właśnie miał krzyknąć, kiedy zauważył przyłożony do swojej piersi nóż.
Biały stwór położył na masce palec nakazując ciszę.

Dominik.
 Nie pamiętał, kiedy to się zaczęło. Zawsze zastanawiał się jak to możliwe, że wyparł z siebie wszystkie wspomnienia z dzieciństwa. Nie pamiętał ani spacerów, ani czytania bajek, żadnych rozmów... Mógł nie pamiętać, bo nie miał pewności czy to, co inni wspominali akurat w jego wypadku w ogóle występowało. Ale coś powinno się zachować! Jakieś strzępki zabaw, może zabawki, cokolwiek...Zresztą, nie ważne...W jego pamięci były wspomnienia mniej więcej od drugiej, może trzeciej klasy podstawówki. Nie pamiętał, więc w ogóle ojca, dopiero po latach zobaczył go na zdjęciach. Zobaczył i zdumiał się. Zobaczył siebie samego! Był niewiarygodnie podobny do ojca. Czasami przechodząc obok luster łapał kątem oka swoje odbicie i jego serce skakało gwałtownie do góry zanim docierała do niego świadomość, że to tylko on. Tylko on...Nigdy nie dowiedział się, dlaczego ojciec ich zostawił. Zostawił...tak mówiła matka...ale czy tak było? Nie wiedział tego i miał świadomość, że już się nie dowie, ojciec zginął dawno temu w wypadku. Czasami jakby miał mało własnych koszmarów, śnił mu się i ojciec. Patrzył się na niego....
Potem zjawił się on. Był ratownikiem i zapalonym sportowcem. Duży, przystojny, umięśniony. Na początku wydawał mu się wzorem do naśladowania, ale potem...Potem okazało się, że częścią pracy działacza sportowego było picie. Coraz częściej wracał trafiony, czasami nawet mocno. I co dziwne matka, zamiast pogonić gościa na cztery wiatry akceptowała to. Mało tego, zaczynała z nim kontynuować imprezy. Myślała, że jak będzie z nim piła to będzie mniej dla niego? A czemu nie myślała o swoim dziecku? O tym, że następnego dnia Dominik musi iść do szkoły, że robił się coraz bardziej zmęczony, rozkojarzony, zdenerwowany. Że dziwny ból brzucha, który pojawił się pewnego wieczoru został juz stałym bywalcem jego organizmu...
Wszystko było jak w mądrych książkach. Najpierw Dominik słyszał śmiechy, potem jakieś wyrzuty, podniesione głosy. Kończyło się z reguły karczemnymi awanturami, tłuczeniem szkła a w końcu biciem matki.
Jego nigdy nie uderzył, ale czasami chłopak ukryty pod kołdrą pragnął, żeby to właśnie jego uderzono. Żeby uderzono go tak, żeby często zawiadamiana przez sąsiadów policja nie miała wyjścia i zabrała z jego domu tamtego człowieka. Zabrała go na zawsze. Zdarzało się tak nawet, że policja go zabierała, ale matka nigdy nie złożyła na niego żadnej skargi, więc wracał. Wracał i wracały także krzyki i szarpania. Ile to trwało? Hmmm, całą podstawówkę. Tylko to spowodowało, że szukał szkoły daleko od domu. Na tyle daleko, żeby móc w internacie udawać, że droga jest za długa na weekend. Wybrał szkołę leśną, mimo, że nic zupełnie go tam nie interesowało. Ale dzięki temu zawsze miał zajęcie na wakacje i każdą dłuższą przerwę w nauce. Zajęcie, dzięki którym zarabiał na siebie. Potem został zastępcą wychowawcy w internacie i stał się dzięki temu niezależny. Także finansowo. To był dobry czas. Wydawało mu się, że wcześniej czy później zapomni, ale nie zapomniał. Wystarczyło tylko, że usłyszał gdzieś podniesiony głos jakiegoś pijaka a jego żołądek kurczył się tak mocno, że czasami musiał kucać. Chyba wtedy postanowił, że musi się od tego uwolnić.
W domu był chyba dwa razy. Tylko po to, żeby się przekonać, że to już nie jego dom. Matka coraz mniej przypominała osobę, którą wspominał. Nigdy nie zapytała, czemu nie przyjeżdża, nie dzwoni. Co gorsza zameldowała swojego gacha, więc Dominik już nic nie mógł zrobić?.
Po szkole dostał pracę w nadleśnictwie. Pokochał las, jego ciszę, ukojenie, które dawał każdą porą roku. Pokochał do tego stopnia, że wydał bezpardonową walkę kłusownikom. Walkę, którą wygrał. Próbowano go pobić, straszyć a nawet strzelano do niego, ale on zawsze był szybszy, przebieglejszy i miał dużo szczęścia. Miał też dużo cierpliwości. O wiele więcej niż wszyscy ci leśni złodzieje. Nadleśniczy tylko raz kiedyś zapytał jak to jest, że w jego lesie nie ma sideł, ale Dominik zbył go jakimś żartem, że w lesie grasuje duch, który kłusowników jakoś odstrasza. Stary człowiek popatrzył się na niego długo, słyszał, bowiem, że jeden czy drugi chłop ze wsi a to dziwnie rękę złamał, a to głowę nosił w bandażach. Nikt jednak nie wiedział, w jakich okolicznościach to wszystko się działo.

Dwa lata później zadzwoniono do Dominika z wiadomością, że jego matka nie żyje. Powiedziano mu, że umarła na skutek ogólnego złego stanu zdrowia. „Zapiła się” przetłumaczył to sobie na swój język i wiedział, że nadchodzi właściwy czas. Wiedział też, że musi poczekać, że nic nie może go wiązać z tym, co się stanie. Rok może dwa, ale poczeka..W tym był zawsze dobry.

Razem.
Stali tak na przeciw siebie. Dominik ubrany w malarski skafander i Antoni oparty plecami o ścianę przedpokoju. Dominik ułożył sobie w myślach przemowę, o straconym dzieciństwie, domu, matce. O nabytym strachu, o niezliczonych nocach, w których budził się zlany potem...Chciał to wszystko rzucić Antoniemu prosto w twarz, ale patrzył się tylko w jego oczy i milczał.
Antoni poznał tego człowieka. Pamiętał te oczy. Czasami mu się śniły. Oczy małego człowieczka oddzielającego go od Teresy. Odsuwał go na bok, delikatnie, bo przecież lubił dzieci.
-Dominik-słowa trudno przecisnęły się przez gardło- co ty robisz? Przecież nic złego ci nie zrobiłem. Masz do mnie żal o mieszkanie? Przecież będzie twoje!..
-Ciiii- usłyszał zza maski.
- Masz, żal o Teresę?- nie usłuchał- Przecież się nią opiekowałem a ty nawet nie byłeś na pogrzebie....Ja...przecież jestem chory....Ja już długo nie pożyję...
-Amen- usłyszał zza maski i poczuł ból w klatce piersiowej.

Dominik zdjął przy drzwiach malarski kostium i starannie schował go do swojej torby. Naciągnął na głowę kaptur kurtki i po cichu uchylił drzwi. Nic nie usłyszał, więc zamknął starannie drzwi na wszystkie zamki i powoli wyszedł na ulicę.

W nocy był już u siebie w lesie. Rozpalił ognisko i wrzucił do niego skafander, rękawiczki a potem całe ubranie, nawet buty. Z zamaskowanego plecaka wyjął swoje codzienne leśne ciuchy. Przebrał się, rozpalił obok drugie ognisko i usmażył sobie nad ogniem kiełbaskę. Jadł i słuchał ciszy, którą tak uwielbiał. Ciszy, która zawsze była pełna znajomych dźwięków. Potem położył się popatrzył chwilę w niebo i usnął.
I pierwszy raz od tak dawna spał spokojnie.

1/04/2014








1 komentarz:

  1. Bardzo wciągające, czyta się świetnie.Czuć lekkie pióro Autora, choć problematyka ciężka i złożona. I wiecznie aktualna zarazem.
    Nurtuje mnie pytanie, na ile odwet / zemsta przynosi spokój i ukojenie, a na ile pozostawia nowy ból i pustkę. Przeszłości i tak zmienić się nie da..Koniec końców chyba i tak trzeba wybaczyć i tylko to może przynieść oderwanie od dawnych krzywd.Ale to już dodatkowa kwestia.

    OdpowiedzUsuń

Howerla

 Nie śniła mi sie Howerla I nie śnił mi sie Pikuj Nie śniło mi sie brodzenie w chmurach ani rosa płaczącą na butach. Nie śniły mi sie skręco...