piątek, 27 kwietnia 2018

KAMIEŃ

"KAMIEŃ"


Pierwszego człowieka zabił gdy miał niecałe 17 lat. I w zasadzie przypadkiem. Mimo, że do niego mierzył i strzelił dwa razy, to jednak w zasadzie przypadkiem.
Ale od początku.
Przed wojną chodził do dobrego liceum, dobrego bo ojciec miał w Warszawie spory dom handlowy więc, na pieniądze nigdy nie narzekali. Ba! Można było powiedzieć, że byli bogaci.
A skoro dobre liceum to i harcerstwo, a skoro harcerstwo to zaraz po wybuchu wojny  Szare Szeregi. Po roku 43 trafił razem z chłopakami do „ Agatu”. Ze względu na młody wiek był przydzielony do tak zwanych czujek. Ten pierwszy raz... Niech ktoś nie powie, że życiem nie rządzą przypadki...jeden z chłopaków z obstawy się rozchorował. Po prostu rozchorował...Na szybko więc ściągnięto Kamila bo  mieszkał w miarę blisko punktu zbiórki.
Oddział miał zlikwidować agenta gestapo. Kamil nie znał nawet szczegółów za co agent dostał „czapę” .
Miał tylko stać z boku i obserwować określony kierunek, w razie czego dając sygnał o ewentualnym niebezpieczeństwie. Dostał jednak broń, belgijskiego Naganta.
Akcję przygotowano dokładnie. A przynajmniej tak się wydawało. Agent był umówiony u fryzjera też zresztą volksdeutscha. Chłopcy mieli go zdjąć tuż po wyjściu . I tak by się stało gdyby nie to, że agent nie wiadomo czemu nie wyszedł od fryzjera drzwiami od frontu a bocznym wyjściem w bramie. Akurat w tym miejscu stali „Długi” i „Mściciel” czyli ci którzy mieli wyrok wykonać. Wyjście wprost na nich tak ich zaskoczyło, że nie było mowy o czytaniu wyroku. „Długi „ zagrodził drogę próbującemu go ominąć volksdeutschowi i wyszarpnął pistolet. „Mściciel” zrobił to samo. „Długi” podniósł pistolet, krzyknął coś  i nacisnął spust. Kolejny przypadek...pistolet nie wypalił. Strzelec złapał za zamek próbując zlikwidować zacięcie, tymczasem agent wykorzystując osłupienie „Mściciela” wypadł z bramy i biegiem skierował sie w kierunku Kamila. „Długi” ruszył za nim cały czas siłując się z pistoletem.
-Ucieka- wrzasnął dziko.
Kamil patrzył jak agent coraz bardziej zbliża się do niego. Kiedy był już dwa kroki od niego wyjął rewolwer i z wysokości brzucha strzelił do biegnącego. Ten siłą rozpędu zrobił jeszcze dwa kroki i runął wprost pod nogi Kamila. Chłopak odsunął się krok do tyłu, naciągnął kurek i pochylając się nad agentem przyłożył mu prawie lufę do klatki piersiowej i pociągnął za spust jeszcze raz. Ciało agenta podskoczyło i opadło bezwładnie na bruk.
W tym momencie, był już przy nich „Długi”
-To gnida, mało brakło...- szybko przeszukał kieszenie trupa, wyjął jakieś dokumenty i pociągnął za sobą Kamila.
-Szybko, za mną- zakomenderował- i schowaj broń.
Wpadli na sąsiednie podwórko, tam wrzucili broń do torby łączniczki, Długi rzucił kilka poleceń do zebranych ludzi, wszyscy odebrali swoje dokumenty i przez przejście między budynkami wyszli na sąsiędnią ulicę rozpraszając się momentalnie.
Tutaj, życie nie było niczym zakłócone. Jakiś rikszarz wydzierał się na dorożkarza, ktoś coś im próbował sprzedać ale „Długi” prowadził Kamila za łokieć nie pozwalając na żadną zwłokę.
- Cholera- zaczął „Długi”- blisko było- tamten osioł zamiast strzelać przyglądał się,
  przyglądał się, rozumiesz? Kozia dupa a nie „Mściciel”.Dobrze , że ty tam byłeś- popatrzył na Kamila z uznaniem- a kto ty jesteś?
- Kamil, znaczy „Chłodny”
-„Chłodny”? Dobre pseudo- zauważył „Długi”- faktycznie byłeś chłodny- uśmiechnął się.
- To od nazwiska- chciał wyjaśnić Kamil ale „Długi” przerwał mu.
- Ja jestem Andrzej. Teraz się rozdzielamy, idź spokojnie do domu, spotkamy sie niebawem.
   Nie zapomnę o tobie „Chłodny”- uśmiechnął sie po raz kolejny- uratowałeś mi tyłek. Cześć!

Kamil kładł się spać i zastanawiał się czy będzie mógł usnąć. Czy nie bedzie widział oczu, twarzy tamtego człowieka..Czy nie tak jak w książkach, do końca życia będzie go prześladował  obraz zabitego człowieka? Zabitego przez niego, tylko przez niego!  Próbował nawet przywołać widok jego twarzy ale co dziwne zupełnie nie pamiętał. Nawet nie zauważył kiedy usnął.
A rano po przebudzeniu nie pamiętał nic co mogłoby być jakimkolwiek złym snem, zmorą.
„Spałem snem sprawiedliwego”- uśmiechnął sie sam do siebie.

Po tej akcji był awans na  stopień wyżej i zauważalne okazywanie mu większego szacunku przez kolegów. Parę dni później upomniał się o niego „Długi”. Spotkali się przy jakiejś okazji i „Długi” zaproponował mu uczestnictwo w akcjach które on miał przeprowadzać. Kamil zgodził się od razu.

Akcji na przestrzeni kilku miesięcy było kilka. Faktycznie „Długi” zawsze jego wybierał jako osobę która ma go bezpośrednio wspierać w wykonywaniu wyroków. Strzelali zawsze razem chociaż to „Długi” zawsze wypowiadał wyrok śmierci i oddawał  pierwszy strzał.
Czasami czekając na akcje rozmawiali, śmiali się jak gdyby ich celem nie było pozbawienie jakiegoś człowieka życia a tylko jakiś dziwny rodzaj gry, podchodów.

To miała być ich czwarta akcja. Trudna bo wyrok wydano na młodą kobietę. Zadawała się z niemieckimi oficerami i udowodniono, że wsypała dwóch chłopaków którzy kupowali od Niemców broń.
Akcja miała być przeprowadzona w mieszkaniu dziewczyny. Dopiero za drugim razem dowódca dał znak, że mogą wchodzić. Mieli dorobione klucze dzięki dozorcy, więc zakoczyli ją w samej halce przed lustrem w pokoju.
Zanim się odwróciła stali już dwa kroki od niej z wyciągniętymi pistoletami.
„Długi” właśnie zaczął:
- W imieniu....- kiedy dziewczyna przerwała mu gwałtownie:
- Kamil?
- Zosia?- Kamil z zaskoczenia aż opuścił broń.
„Długi” popatrzył na nich z zaskoczeniem.
- Co jest? Znasz ją? Chłodny?
- Znam. Wychowywaliśmy się razem- odpowiedział Kamil- mieliśmy domek w Skolimowie i   
  Zosia, znaczy ona tam mieszkała więc...-zawiesił głos...- zostawisz nas samych?
„Długi” popatrzył się na niego długo i uważnie.
- Wyjdę przed dom. Na kwadrans. Tylko nie zrób nic głupiego „Chłodny”, rozumiesz?

Kiedy zostali sami, dziewczyna ciężko siadła na krześle. Kamil siadł na przeciw patrząc ze zdziwieniem na trzymany w ręku pistolet.
- Zosia...co się dzieje? Czy to prawda, że ty z niemcami?
- A co? Co miałam zrobić? Dom się spalił, rodzice albo zabici albo gdzieś za granicą. Co
  miałam zrobić?
- Jezu...trzeba było przyjść, dać znak...
- I co? Po co? Miałam błagać o pomoc? Radzę sobie. Dzięki Milerowej, prace dostałam w
  magistracie, Milerowa zaświadczyła, że jej kuzynką jestem więc volksliste podpisałam,
  potem poznałam Helmuta....
-Ale to Niemiec !
- I co? Nie pamiętasz, że, wuj Arnold też Niemiec? Jabłka i gruszki od niego dostawałeś, na
  jego koniu się uczyłeś jeździć, on nas uczył niemieckiego, angielskiego,
  wierszy,piosenek.....Wtedy był dobry?
- Zosia, ja rozumiem ale wydawać naszych...
- Jak wydawać? Nigdy nikomu nic nie wydałam!!!- żachneła się mocno-. Żę chce normalnie
  żyć? Iść do restauracji, założyć sukienkę, potańczyć? Za to mnie chcecie zabić?
  Zwariowałeś?
- Nie ja zwariowałem. I nie ważne kto. Przyszliśmy tu zabić zdrajczynie- rozumiesz? Mamy
  na ciebie wyrok, wydany przez sąd.
- Mam gdzieś taki sąd. Ja chce normalnie żyć a nie bawić się w wojnę. Wojna zakończona.   
  Przegraliście. Kamil trzeba nauczyć się z tym żyć.
- Przegraliście czy przegraliśmy?
- Wy przegraliście, to nie moja wojna....
- Posłuchaj- przerwał jej mocno- za moment wróci tu „Długi” i rozwali cie, nie ważne jak  
   postrzegasz wojnę, rozumiesz to? Rozumiesz?
Dziewczyna umilkła i opuściła głowę ale po chwili podniosła oczy.
- Pomożesz mi Kamil? Pomożesz? Wystarczy, że im powiesz, że to nie prawda, że jestem  
  dobra....albo zamknij drzwi, obroń mnie, za pół godziny będzie tu Helmut, on mnie nie da  
  skrzywdzić a tobie się odwdzięczy- zobaczysz...
- Zwariowałaś?- Kamil aż podskoczył- mam cię ochraniać przed swoimi dla Niemca?
- No to wytłumacz im....
- Co? Mam odwołać wyrok śmierci bo cię znam?...
Drzwi otworzyły się i zobaczyli jak ostrożnie wchodzi „Długi” Zobaczył dziewczynę i wyraźnie odetchnął. „Myślał, że dałem jej uciec”-pomyślał Kamil.
- Już?- pytanie było skierowane tylko do Kamila.
- Poczekaj- Kamil znowu spojrzał na Zosię.
- Jak się nazywa ten Niemiec?
- Helmut.
- Helmut co?
- Grossig.
Kamil popatrzył na „Długiego”
- Rozumiesz? Za parę minut będzie tu Grossig. Możemy go mieć..
- Jak to mieć?- Zosia zaniepokoiła się.
- Zamknij się- Długi krótko uciął jej zdanie- Grossig – powtórzył w zamyśleniu.
-Odpowiedzialny za spalenie i wymordowanie paru wsi, za kilka egzekucji na Woli- zachęcał Kamil.
- A ona?- Długi popatrzył na bladą dziewczynę.
- Długi...to Grossig, ona przy nim to jak kot przy koniu.....Ona to mój problem.
- Wiesz czym ryzykujemy? Wiesz, że rozkazy....Wiesz, prawda?
- Wiem Długi, wiem...ale przyznaj warto chyba co?
Chłopak zamyślił się na chwilę.
- Dobra..raz kozie śmierć- uśmiechnął się- on przyjeżdza sam- popatrzył na dziewczynę?
- Nie, z kierowcą.
- Kierowca czeka?
- Jesli gdzieś jedziemy ale z reguły zostawia Helmuta i  przyjeżdza po nas poźniej...-jej głos był prawie niesłyszalny.
-Chłodny, idę do chłopaków, powiem co i jak przeorganizuję ich a ty...załatw to co trzeba...... ufam ci Kamil- chyba pierwszy raz wymienił jego imię. Odwrócił się i zniknął za drzwiami
Dziewczyna podniosła się z krzesła.
-Kamil, nie możesz im pozwolić, on jest dla mnie dobry....
-Przestań!- przerwał jej- masz wybór: ty albo on. Rozumiesz to? Więc wybieraj.
Zosia ciężko opadła na krzesło. Podniósł ją za ramię i zaprowadził do drzwi łazienki. To było małe pomieszczenie z imitacją zlewu zrobioną z miski.
- Zostań tu, bądź cicho, nie zapalaj światła...
-Ale co ze mną będzie?- zapytała cicho- jak się wytłumaczę?
-Wytłumaczysz? Komu? Niemcom? Nie radzę ci czekać do tłumaczenia- popatrzył na nią zdziwiony- siedź i czekaj aż nie przyjdę- rozumiesz?
Zamknął drzwi i popatrzył na zegar. Zostało im jakieś dziesięć minut. Zza drzwi wyłonił się „Długi”.
-Wszystko gotowe. Chłodny...albo nas rozwalą albo dostaniemy medal- uśmiechnął się jakoś smutno- jak to robimy?
- Ja czekam wewnątrz, ty piętro wyżej. Z okna zobaczysz czy już jest. Zaskoczę go więc nie będzie miał szans.... ale w razie czego będziemy go mieć z dwóch stron. Nie ucieknie nam.
Długi skinieniem wyraził aprobatę.
-Wejdę chwilę po nim. A co z nią- ściszył głos?
-Długi...to moja prawie rodzina...
-Jezu....powiemy, że z nami współpracowała, że to ona nam go wystawiła...sam nie  
 wiem...medal albo czapa- znowu się uśmiechnął. – spadam na schody.
Kamil założył na gramofon płytę i nakręcił sprężynę. Chropowaty damski głos wypełnił mieszkanie niemiecką piosenką.
Chłopak ustawił krzesełko na wprost drzwi i usiadł na nim trzymając pistolet na kolanie przed sobą.
Usłyszał otwieranie drzwi i głos:
- Zosza?
- Ja, ja- zmodulował głos udając kobietę i popatrzył na przystojnego blondyna który wyłonił się za futryny. Był ubrany w elegancki jasny płaszcz w ręku trzymał kapelusz . Stali na przeciw siebie. Niemiec szybko podniósł rękę na wysokość pasa gdzie zwykle znajdowała się kabura ale nie znalazł tam broni. Kapelusz poturlał sie po podłodze.
- Sie könnte in einer Uniform kommen - powiedział  Kamil i strzelił mu prosto w klatkę piersiową. Helmut Grossig upadł ciężko do tyłu. Drugi strzał oddał już do leżącego „Długi” który pojawił się jak zjawa. Schylił się przy Niemcu i obszukał go szybko
- Patrz, tylko portfel, klamki nie nosił- tochę ze smutkiem skomentował.- Ale liczę, że
  kierowca miał, chłopaki go mieli zatrzymać. Zjeżdżamy. Powiedz tamtej,- podniósł głos tak żeby mieć pewność, że dziewczyna go słyszy- żeby uciekała, niech się zapadnie pod ziemię
  bo jak ją spotkam jeszcze raz...Bóg mi świadkiem....- zawiesił złowróżbnie głos.
Schowali broń pod kurtki i wyszli na klatkę. Nic się nie działo. Zaczęli powoli schodzić nasłuchując uważnie.
Kamil nagle stanął i rzucił do kolegi:
-Poczekaj na mnie na dole, minuta- dorzucił widząc jego naglący wzrok.
Kiedy wszedł do mieszkania znalazł Zosię miotającą się między szafą a wielką walizką leżącą na łóżku. Zobaczyła go i stanęła zdziwiona przyciskając do piersi naręcze różnych ciuchów.
Kamil spojrzał jej w oczy i podniósł broń. Huk po raz kolejny wypełnił pokój. Dziewczyna opadła na podłogę nie wypuszczając ciuchów.
Kamil pochylił się nad nią.
-   Auch aus Steinen, die einem in den Weg gelegt werden, kann man Schönes bauen **- powiedział do gasnących oczu.

Zosia także nigdy mu się nie przyśniła.


*Mogłeś przyjść w mundurze
**”Także z kamieni, które położono komuś na drodze, można zbudować piękno”. Goethe.

03.2014

PAPROC cz1.

"PAPROC cz1."


No, w zasadzie…to nie wiadomo skąd on się właściwie wziął.
Znaleźli go stary Janiak z synem. Wracali wozem z wyrębu wioząc jak zwykle kilka karpin które zimą do pieca trafiały, mimo, że kopciły niemiłosiernie za co ludzie na Janiaku psy wieszali.
Janiak mówił, że tamten siedział w paprociach i tak się jakoś na nich dziwnie patrzył, że koń sam się zatrzymał.
Stary znał tu wszystkich mieszkańców więc dziwne mu się zdało, że jakiś nie młody już osobnik w paprociach siedzi jak nie przymierzając krasnal jakiś. Gadał do niego stary, gadał i młody Janiak ale obcy ani słowa do nich…tylko uśmiechał się leciutko.
To i wzięli dziwaka na wóz bo już zmierzchało a nie po ludzku kogoś na noc w górach zostawić.
Nie wiadome było czy to Polak, Czech, Słowak, Bojek, Łemek, Ukrainiec, Białorus…Byli i tacy co mówili, że Rumun ale obcy miał jakieś blado niebieskie oczy co ponoć u Rumunów nie występowały.
Zresztą skąd by i nie był różnicy nie było bo i tak słowa od niego nikt nie uświadczył.
Mówili na niego Paproć, przez te paprocie właśnie, w których go znaleźli, potem jakoś „ć” zniknęło i zrobił się Paproc. Jedni mówili, że to od paprocha co to nim wiatr w życiu pomiata, inni, że Paproc bo nic w życiu dobrego nie zrobił a tylko coś pewnikiem spaprał.
Już to pierwsze lepsze bo nikt nigdy dowodu nie miał, że Paproc coś spaprał. Zresztą jak mógł coś spaprać skoro nic w sumie nie robił?
Co niektórzy młodsi śmiali się, że to „Jańco Wodnik” bo niby w filmie jakimś podobnego do niego widzieli. Że niby włosy podobne i broda ale tamten filmowy jakiś stary był a Paproc choć z daleka staro wyglądał bo włosy już jakby siwe to lico jakieś takie miał niestare. No, trudno to jakoś było zrozumieć i wytłumaczyć ale z twarzy na starego to nie wyglądał.
Zresztą, jaki on Wodnik skoro, wody chyba nawet nie lubił…. Nikt nigdy nie widział, że Paproc coś pił, a już, że się mył ? No skąd! Chociaż co dziwne myć się jakoś musiał bo przecież jak stary Matela myć się przestał bo twierdził, że go brud przed chorobami obroni to ludzie zaczęli jego dom z daleka obchodzić taki odór wytwarzał. Coś w tym brudzie ochronnym jednak musiało być, bo jak Madzikowa, Mateli zapowiedziała, że go śmierdzącego do sklepu nie wpuści to się stary Matela umył, do sklepu poszedł, zakupy zrobił a dwa tygodnie później umarł. Czyli, że zbytnia czystość jednak Mateli nie posłużyła. A Paproc niby się nie mył a odoru nie było. Chyba nawet jakoś tak jabłkami pachniał.
Nikt też nie widział, żeby on coś jadł, chociaż na początku znosiły mu baby jakieś smakołyki, nawet nie żeby z miłosierdzia ale, żeby zobaczyć jak Paproc je, żeby potem innym się pochwalić, że ” mojego pasztetu to spróbował, bo mój pasztet najlepszy”. A on ani pasztetu, ani chleba, ani nawet tego jabłka co w zasięgu ręki wisiało…No nic….
Interesowało się nim przez chwilę jakieś urzędnictwo ale ponieważ Paproc nic od nich nie chciał to i od niego nic urzędy też nie chciały.
Popawa, policjant z Czarnego wpadał czasami na początku i wypytywał czy aby Paproc czasami dwa dni wcześniej nie zniknął na parę godzin bo ze starego PGR ktoś dachówkę ściągnął, albo owieczka gdzieś zniknęła ale śmiali się Popawie ludzie prosto w twarz, że na głowę upadł. To i przestał Popawa przyjeżdżać bo dla władzy niedobrze jak służbowe sprawy ludzi do łez bawią.
Upodobał sobie Paproc ławeczkę koło jabłoni i tak na tej ławeczce siedział.
No, siedział normalnie. Ani specjalnie krzywo ani specjalnie prosto. Ot jak wszyscy. Tyle, że ileż można siedzieć? Przed każdą chałupom ławeczka stoi i popołudniami miło na takiej usiąść z sąsiadem i pogawędzić. Ale, żeby cały dzień siedzieć? Już o robocie nie wspomnę ale kiedy się napić? Za krzaki wejść? A Paproc nic, tylko przyglądał się a to ludziom, a to zwierzętom, a to chmurom… Wilichowa o nim żartem mówiła, że we wsi kapliczka nie potrzebna bo on jak ten Świątek Frasobliwy wygląda. Na noc chyba do starej chaty po Chrostowej właził, bo na ławce go nie było a w chacie niektórzy słyszeli w nocy jakieś szelesty.
Kiedy pierwszej zimy zniknął, ze dwa dni go szukali wszyscy ze wsi, bo myśleli, że się przed zimą gdzieś próbował ukryć i że ta zima go dopadła i zamroziła. Ale nie znaleźli, pomyśleli więc, że uciekł, poszedł gdzieś gdzie cieplej i chociaż dziwne się ludziom to wydało, bo we wsi było kilka miejsc gdzie Paproc mógłby spokojnie przezimować.. choćby i chata Chrostowej, pusta ona była ale nawet niespecjalnie zniszczona bo jak Chrostowa umarła, to córka co w Ameryce siedziała od lat tylko jakieś rupiecie rodzinne zabrała a klucz w drzwiach zostawiła i do tej swojej Ameryki szybko wróciła. Tak czy owak Paproc zniknął. Jakoś tamta zima smutna i zła się ludziom wydawała. Niby taka sama jak inne ale jakoś tak gorzej było…Ławeczka zginęła pod śniegiem ale pamięć o Paprocu zniknąć nie chciała. Jakoś tak się ludziska przyzwyczaili, że samo to, że Paproc na niej siedzi wydawało się ludziom jakoś takie…normalne, miłe i potrzebne. I to puste miejsce pod smutną, łysą jabłonką smuciło wszystkich niemożebnie.
Tyle, że jak tylko słońce wiosenne na dobre zaczęło grzać, jabłonka zielonymi listkami się okryła, na ławeczce jak by nigdy nic znowu usiadł Paproc.
Pytali się go ludzie gdzie był, jak przeżył bo przecież zima surowa była ale Paproc jak to Paproc, uśmiechał się tylko i nic nie mówił.
Przyzwyczaili się ludzie do tych zim z pustą ławeczką ale przyzwyczaili się też, że prawdziwa wiosna się zaczyna wtedy jak tylko Paproc na ławeczce zasiądzie.
Na trzecie lato do wsi przyjechała na chrzciny małej Lenki od Mulaków, stara Mirkowa. W sumie stara taka ona nie była, ale stara gadali na nią bo narzeczonego za młodu straciła i tak już starą panną się ostała. No i właśnie stara Mirkowa powiedziała babom, że jej dziadek Borys Sońta opowiadał, że dawniej we wsi od czasu do czasu spotkać można było takiego dziwaka jak Paproc. I, że on wcale nie taki bezbronny jak sie wydawało. Bo mówił Sońta, że w Cichych, bo pono tak na nich dawniej mówili, siła siedzi wielka. Że nic nie mówią tylko słuchają i patrzą. Zaczęły baby gadać, że może to i prawda bo przecież głupich we wsi wielu było i na samym początku co bardziej wyrywny, szczególnie po pijaku zaraz to zaczynał krzyczeć, że trzeba Paproca w paprociach zasadzić. Ale nikt sobie nie mógł przypomnieć, czy ktoś tego spróbował. Nawet syn Kabatowej co już w więzieniu więcej czasu spędzał niż na wolności nigdy na Paproca ręki nie podniósł a znany był z tego, że nikogo się nie bał  i że bitka dla niego to coś jak śniadanie dla innego.
Mówiła Mirkowa, że Cisi pojawiają się wtedy jak coś bardzo złego ma się zdarzyć. Ale Paproc juz przecie trzecie lato na ławce spędzał i nigdy nic złego się nie zdarzyło. No, zdarzyło się rzeczy kilka, bo to Siluk tak się upił, że do rowu co wedle drogi idzie, wpadł i się w nim utopił choć wody było po kostki, młody Matera rękę w krajzegę wsadził i ledwo go lekarze uratowali bo tyle z niego krwi wyciekło, Wicikowa na starość chyba wzrok straciła bo jak sobie zasmażkę z grzybów zrobiła to nawet lekarz potrzebny nie był…No ileś takich rzeczy się zdarzyło, ale żeby to niby miało być bardzo złe? No gdzie tam, wiadomo jak kto głupi to i głupią śmiercią umrze, a Matera to w sumie zadowolony bo rentę od gminy dostał i teraz to już może pić i martwić się niczym nie musi. A, że druga ręka została to i czasami nawet pomocny bywa. Toteż o tym bardzo złym czymś jakoś ludzie myśleć nie chcieli. Stara Mirkowa zaraz po chrzcinach pojechała a Paproc jak na ławce spokojnie siedział tak siedział.
Ale przyszedł wrzesień…..

IMPERATYW


Uwaga:ordynarne zwroty. 


"IMPERATYW"


- Przepraszam, wiem, że to pytanie nie jest na miejscu ale czy mogła by mi Pani obciągnąć ?
Czemu to powiedział???
Cisza jak nastała dookoła niego przycisnęła go siedzenia. Dobrze, że pociąg nic sobie nie robił z tego co się zdarzyło i ciągle szumiał...
Zakonnica do której to powiedział siedziała czerwona ze wzrokiem wbitym w podłogę.
-No chyba Pan przesadził- powiedziała kobieta spod okna wysokim altem.
-Panie co to za słownictwo?-z wyrzutem dodał facet w płaszczu obok. Także jego sąsiad- podokienny odwrócił wzrok od okna.
 Reszta pasażerów SKM-ki patrzyła na niego w osłupieniu. Może oprócz dwóch wyrostków których ewidentnie tekst rozbawił.
-Czemu przesadziłem? Że w pociągu za mało miejsca?- co on mówi? Nie chciał tego, nawet tak nie pomyślał.... Skąd się to bierze w jego ustach?
-Do tego nie trzeba dużo miejsca-prawda? A słownictwo? Pan woli loda?
Kobieta także się zaczerwieniła.
-No co za chamstwo!!! Zaraz pan sobie porozmawia z policją.- wyciągnęła z torebki telefon.
-Tak, tak, niech Pani dzwoni...to na pewno narkoman albo jakiś wariat.- dorzucił płaszczowiec.
-Proszę powiadomić kierownika on przez radio wezwie policje na następną stację.-znowu powiedział coś o czym nie pomyślał.
-Kierownika, kierownika...- zaszumiał tłumek dookoła.
- Nie trzeba- głos zakonnicy nagle zawiesił wszystkich w próżni.
- Nie trzeba- powtórzyła głośniej i mocniej.
-Ależ siostro- oburzył się płaszczowiec...
- Nie trzeba-przerwała mu zdecydowanie- Nie trzeba-powtórzyła po raz kolejny-
-Ja i tak zaraz wysiadam.
-Ma pan szczęście- nie dawał za przegraną płaszczowiec- gdyby nie dobre serce...
-Jak w sobotę sie pan tłumaczył policji z bicia żony też miał pan szczęście, nie chciała robić wstydu, a przecież i tak wszyscy wiedzą- słowa poleciały tak szybko, że nawet ich nie zauważył.
-Co?? – facet w płaszczu zrobił się purpurowy-co?? Ja nigdy...
-Co nigdy? Tam stoi pana sąsiad- zapytamy?- Adam wstał z siedzenia, kierując twarz w stronę drzwi.
Koło płaszczowca nagle zrobiło się nieco luźniej.
-To jakieś kłamstwo- purpura stała się bardziej purpurowa...-ja nigdy....-reszta zdania zniknęła razem z płaszczem w przejściu między wagonowym.
Adam usiadł i spokojnie popatrzył na kobietę-cały  czas trzymała w ręku telefon.
- Czemu ją pani oddała?- telefonistka zerwała się gwałtownie.
-Proszę się do mnie nie odzywać- wykrztusiła i zaczęła się przeciskać za płaszczowcem.
-Czemu jej teraz Pani nie odszuka?- rzucił w jej plecy ostatni zarzut.
 Podokienny spojrzał na niego i delikatnie poruszył głową, lewo,prawo, lewo. Mogło mu się wydawać ale usta złożyły się w nieme „proszę”.
Zakonnica już nie patrzyła w podłogę, jej oczy wpijały się w niego mocno.
Chyba chciał coś powiedzieć ale go ubiegła:
- Jak pan to robi?
Tym razem słowa nie chciały same się wyartykułować.
- Nie wiem- powiedział powoli- nie wiem....ale muszę !-wstał i skierował się do najbliższych drzwi.
Wysiadł i zgodnie z ruchem ludzi dał się prowadzić na schody w dół, potem w górę. Przystanął na chwilę na chodniku, skręcił w lewo i poszedł wzdłuż budynku.
Nic nie rozumiał. Mówił rzeczy których mówić nie chciał, a w zasadzie nawet nie to, że nie chciał, nawet nie miał pojęcia, że je powie. Mówił i sam nie rozumiał co mówi ale widocznie coś w jego słowach musiało być skoro ludzie uciekali przytłoczeni nimi, przerażeni. Przypomniał sobie purpurę twarzy płaszczowca, proszące oczy podokiennego, drżący głos zakonnicy. Kiedy mijał duży okrągły betonowy słup usłyszał za sobą głuche uderzenie.Nie odwrócił się.

Pierwsza dobiegła zakonnica. Szła za nim cały czas trzymając się parę kroków z tyłu.  Na czerwonej masce samochodu wbitego w słup leżał Adam. Nienaturalnie skręcony, zbryzgany krwią zmiażdżonych wnętrzności.
Kierowca patrzył przed siebie jakby nie rozumiejąc tego co się stało. Zakonnica szarpnęła drzwi kierowcy. Odskoczyły przy drugiej próbie. Wewnątrz siedział starszy człowiek, ogłuszony i pobielony wybuchem poduszki powietrznej.
-Czemu Pan to zrobił? – głos zakonnicy przebił się przez wibrujący, przenikliwy krzyk stojącej obok kobiety.- Czemu?
Kierowca spojrzał na nią nieprzytomnie.
-Nie wiem,  ja nic nie wiem, nie rozumiem...ale musiałem, boże...jak ja musiałem...


02.2014

Howerla

 Nie śniła mi sie Howerla I nie śnił mi sie Pikuj Nie śniło mi sie brodzenie w chmurach ani rosa płaczącą na butach. Nie śniły mi sie skręco...